Dzieło stylizowane na wzór dawnych rozpraw naukowych miało przybliżyć wiedzę teoretyczną i praktyczną na temat biedy. Autorowi przyświecał cel, by powstał podręcznik, którego należałoby nauczać w szkołach stanowiący instrukcję obsługi biedy. Zastanawia mnie tylko, kto z tego podręcznika by korzystał skoro Marai jasno daje do zrozumienia bezsens pracy u podstaw. Swoje tezy często popiera przykładami z historii, kultury, sięga do Biblii, czy mitologii greckiej i rzymskiej, odwołuje się też do własnych doświadczeń. Nie wszystkie przemyślenia autora okazały się w moim odczuciu celne, niektóre z nich kompletnie nie trafione. Zastanawia mnie uogólnienie, że jest to dzieło ponadczasowe.
Dla przykładu podam kilka takich tez, choć oczywiście wynotowałam ich od groma.
1. Biedny stale widzi tylko mały fragment świata, jak koń z klapkami na oczach, zmuszony jest swoją kiepską siłą wyobraźni stwarzać mit bogactwa.
Osobiście nie bardzo rozumiem, co ma wyobraźnia do biednych czy bogatych, wyobraźnię posiada każda z tych grup, jedni w mniejszym bądź większym stopniu, ale nie jest to żaden wyznacznik. No nic, to tak na sam początek, idźmy dalej...
2. Biedni i bogaci - na tych dwóch olbrzymich blokach buduje się społeczeństwo ludzi - Autor chyba zapomniał o istnieniu klasy średniej.
3. Biedni najczęściej zachowują się powściągliwie i cicho, a bogaci mówią wiele zbędnych rzeczy.
Dla mnie charakter to już kwestia osobista każdego człowieka. Choć może autorowi chodziło o grupę tzw. żebrzących schylonych, przygarbionych, małomównych i cichych.
Uwaga teraz najlepsze!
4. Święta biednych są mniej rozrywkowe, wybierają oni trzy przykre i najsmutniejsze chwile w życiu - narodziny, zawarcie małżeństwa i śmierć.
Rozumiem, że niej rozrywkowe poprzez brak funduszy, ale żeby narodziny czy ślub były faktycznie najsmutniejszymi okolicznościami?
Pozostając dalej w klimacie świąt, przytoczę cytat:
"Jedno tylko jest w ich życiu prawdziwe święto, a jest nim śmierć. Takie z nich beztalencia. Ich święta odbywają się w zamkniętym kręgu, z całkowitym wykluczeniem bogatych i zawsze w kostiumach biedy, które są pstrokate jak na balu maskowym". (s.39)
Nie bardzo rozumiem pojęcia czym jest "kostium biedy" autor tego nie wyjaśnia, natomiast sięgając w głąb historii nigdy nie spotkałam się z tak oczywistą nieprawdą, wykluczając oczywiście obrzędy pogrzebowe w kulturze buddyzmu czy radosne święto śmierci w Meksyku.
5. "...człowiek, który nieustannie i świadomie czyni dobro, jest potworem..." (s.86) Obejdę się bez komentarza.
Pojawia się również dość elektryzujący temat kobiet. Nie byłabym sobą, gdybym go pominęła.
6. "Kobiety nie są prawdziwymi biednymi, kobiety nawet jeśli żyją w biedzie są znacznie bliżej życia (...) podczas, gdy biedny mężczyzna więdnie, kobieta w sposób widoczny rozkwita, wzrasta i pomnaża..." (s.131) My płeć piękna jesteśmy niczym wampiry i krwiopijcy. na biedzie rozkwitamy przecież jak nikt inny. Czytamy też dalej:
"Jest zrozumiałe samo przez się, że wiedzę o kobietach posiadają tak naprawdę jedynie bogaci. Pomiędzy bogatym, a kobietą nie może powstać żadne znaczące nieporozumienie..." (s.132) Tak jakby kobieta stanowiła odrębną klasę społeczną między bogatymi, a biednymi.
Przytoczyłam tylko kilka wybranych fragmentów i tez autora. Uważam, że rzecz traktować należy z przymrużeniem oka. Dla autora zarówno biedny jak i bogaty są ludźmi ograniczonymi o nieprzyjemnej prezencji, wobec tego do kogo autor kieruje swój tekst stawiając tak odważne tezy. Najgorzej, gdy twórca spycha czytelnika w odmęty głupoty pokazując mu, gdzie jego miejsce.
Szkołą biednych zachwycać się nie potrafię. Jest to moje pierwsze spotkanie z autorem i zaliczam je do niezbyt udanych. Choć niektóre z jego tytułów zbierają naprawdę wysokie noty od czytelników, muszę poważnie zastanowić się czy sięgać po więcej, po Szkole biednych jedno co wiem, to, że muszę odpocząć.
Moja opinia to rzecz czysto subiektywna pozwolę więc sobie na stwierdzenie, którego nie lubię - by sprawdzić samemu co w trawie piszczy.