Ben Hope (cóż za strategicznie wybrane nazwisko!) jest byłym żołnierzem elitarnej jednoski SAS. Ma on dosyć swojego życia związanego z armią, a zresztą tragiczne wydarzenia z przyszłości nie pozwalają mu się na niej skupić Decyduje się więc powrócić do przerwanych kilkanaście lat temu studiów teologicznych na Oxfordzie. Zaczyna je pełen zapału, studiuje bez wytchnienia całe dnie. Jednak pewnego dnia zgłasza się do niego profesor, przyjaciel ojca Bena, zapraszając go na obiad. Tam oto Ben dowiaduje się, że córka profesora – Zoe – zaginęła w nieznanych okolicznościach. Dla Bena ta sprawa wygląda na zwykły przypadek odseparowania się od opiekuńczej rodziny. Wysyła więc swojego przyjaciela – Charliego – by ten poleciał na Korfu i zbadał sprawę zniknięcia dziewczyny.
Jednak kilka dni później Charlie wzywa Bena do pomocy. Po przylocie Bena przyjaciele spotykają się w kawiarni, która zostaje wysadzona w powietrze, Charlie ginie, a Benowi udaje się cudem przeżyć. I tutaj zaczyna się właściwie cała historia… Bo zniknięcie Zoe nie jest tak niewinne, jak się wydawało. Jest ona badaczką i archeologiem biblijnym, może więc odnalazła na wykopaliskach coś, o światowym znaczeniu? Ale co ma z nią do czynienia Clayton Cleaver – telewizyjny ewangelista z ambicjami politycznymi? I dlaczego w sprawę wplątane jest CIA? O co w tym wszystkim chodzi?
Fabuła książki zbudowana jest całkiem ciekawie, autor miał ciekawy pomysł. Owszem, generalnie wiele jest podobnych książek, tutaj jednak najbardziej rzucił mi się w oczy i utkwił w głowie fakt manipulacji przez polityków. Jak bardzo wpływają oni na nasze życie, jak mogą je jednym słowem, czy ruchem ręki zamienić w koszmar, czy wręcz zakończyć. Jak bardzo wpływają na media, służby specjalne, wojsko, całe kraje i regiony. Dobrze przecież o tym wszystkim wiem, ale takie przypomnienie od czasu do czasu robi mi dobrze na trzeźwość osądu. Oczywiście, to co dzieje się w książce jest tylko fikcją literacką, ale chyba nikt nie jest dosyć naiwny, by sądzić, że ta akurat fikcja bardzo różni się od rzeczywistości…
W tej ciekawej fabule trochę dokuczali mi bohaterowie, którzy – jak na mój gust – są odrobinę zbyt biało-czarni. Dialogi też momentami były lekko toporne, ale wrażenie to może wynikać z faktu, że książkę czytałam w pociągu i nie do końca mogłam się na niej skupić. Ale ani na chwilę nie traciłam wątpliwości, że Ben wszystko rozwali i zdoła dokończyć misję, Zoe się odnajdzie cała i zdrowa i wszystko będzie ok. Ale w związku z bohaterami autor jednak kilka razy mnie zaskoczył. Do tego akcja jest błyskawiczna, zmienia się czasami ze strony na stronę. Pełno tam pościgów, wymykania się z pułapek, dochodzeń, popisów strzeleckich, nawiązań do dni ostatecznych i proroctw biblijnych.
Generalnie w "Proroctwie sądnego dnia" znajdzie się sporo ciekawych wątków. Już wspominałam o wątku manipulacji politycznych, jednak jest tam również wątek manipulacji biblijnych, związanych zarówno z manipulacją telewizyjną, jak i literacką, czy na przykład finansową. Poza tym znajdziemy również wątek związany z pracą w służbach specjalnych i ich wpływem na codzienne życie. A to wszystko okraszone jest wątkiem związanym z wiarą, miłością, przyjaźnią.
Polecam wszystkim wielbicielom sensacyjnych przygód i szybkiej akcji! Miłego czytania
[Recenzja została umieszczona wcześniej na moim blogu -
www.ksiazkowo.wordpress.com]