O Lucyferze naczytałam się sporo dobrego, wychwalany zarówno on jak i kolejne tomy, zachęciły mnie do tego, by sprowadzić go na swoją półkę, ale ostatecznie jak to z książkami bywa zaległ na półce i czekał wieczność na swoją kolej. Gdyby nie moja walka z zaległymi romansami, pewnie leżałby na niej dalej, a ja... Cóż nie straciłabym kilku godzin na lekturę tej książki.
Zacznijmy jednak od fabuły. Skupia się ona na tytułowym Lucyferze, a dokładniej mówiąc na Lucianie de Vincencie oraz Julii Hughes. On pochodzi z najbogatszej rodziny, której majątek przerasta wyobrażenia każdego człowieka, zarówno biednego jak i tego majętnego. Jego prababka twierdziła, że mężczyźni z jego rodu mogą zakochać się tylko raz, co zdawała się potwierdzać jego obojętność w stosunku do kobiet gotowych stanąć na rzęsach, by poczuł się przy nich spełniony i wyjątkowy. Julia jest kobietą, która decyduje się wyjechać do innego stanu, by zacząć swoje życie od nowa. Dosłownie porzuca wszystko z dnia na dzień, by podjąć się opieki nad niepełnosprawną osobą i nie zdaje sobie sprawy z tego, że jej pracodawcą ma być właśnie rodzina Luciana. O tym szczególe dowiaduje się, gdy dociera na miejsce. Jeszcze większym zaskoczeniem jest to, że Luciana miała okazję poznać wcześniej jako napalonego, niesamowicie seksownego faceta, któremu uległa. Ten zrobił jej dobrze i zniknął, obiecując, że jeszcze się spotkają. Ot co, taki mało ambitny wstęp do relacji, która opierała się na jednorazowej przygodzie, gdzie nawet nie doszło do seksu. Ten dość niezręczny wieczór, musi jednak odejść w zapomnienie na rzecz prywatnego śledztwa dwójki bohaterów, którzy próbują dojść do tego, co stało się z ojcem Luciana i jego braci. Choć wszystko wskazuje na samobójstwo, wiele sugeruje również, że cała sprawa ma drugie, głębsze dno a śmierć mężczyzny to jedna wielka zagadka.
Nie wiem od czego zacząć, bo więcej tu minusów niż plusów w moim odczuciu. Zacznę więc od plusów. Okładka, która zdecydowanie przyciąga wzrok, za sprawą przystojniaka z diabelskim spojrzeniem. Kolejnym plusem jest opis. Ten sugeruje, że dostaniemy świetną, mroczną historię połączoną nie tylko z romansem, ale również pewnego rodzaju kryminałem, skoro mówi o tajemniczej śmierci ojca, braci de Vincent. Naprawdę, pomysł uważam za świetny, ale zabrakło wiele by takim się stał w praktyce. Niestety tu jest tylko teoria, a ja mogę przejść do minusów.
Sięgając po tą książkę liczyłam na świetne love story, między ogarniętą kobietą i facetem, który jest pełen tajemniczości i mroku. Niestety z Luciana jest taki Lucyfer, jak ze mnie balerina. Facet jest miły. Momentami zbyt miły, czego nijak nie potrafiłam przełknąć bo spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Jeśli chodzi o Julię, o niej również nie mogę powiedzieć niczego dobrego, bo jej postać najzwyczajniej w świecie, od pierwszych stron działała mi na nerwy. Nie sądziłam, że wraz z kolejnymi stronami ta niechęć względem niej zacznie przybierać na sile, ale tak niestety się stało.
Sceny erotyczne? Załamałam ręce w chwili, w której na dzień dobry od pierwszych stron dostałam napaloną laskę i jego niemrawe przyrodzenie, zobojętniałe na jej wdzięki aż w grę nie zaczęły wchodzić oralne pieszczoty. No jak dla mnie kiepski wstęp do książki, której opis zaintrygował mnie przede wszystkim rozwiązywaniem zagadki śmierci ojca. Kiedy jednak już do tego doszło, to rzecz jasna coś musiało pójść nie tak. Przyrodzenie drgnęło, więc ojciec się powiesił i Lucyfer olał napaloną na niego piękność, która gdy wrócił rzuca się na niego tygrysim skokiem(tak, właśnie tak było to określone), nie zwracając uwagi na to, że ją spławił i grzecznie wyprosił. W erotycznych scenach brakowało mi również jakiejś zmysłowości, czegoś co mogłoby pobudzić wyobraźnie. Między bohaterami nie wyczułam żadnej głębszej chemii, co najwyżej płytki zachwyt.
Mogłoby się wydawać, że wplecenie paranormalnych i kryminalnych motywów, okaże się dobrym zabiegiem, który zdoła podnieść jakość tej książki. Nic z tych rzeczy. Te również nie zachwycały i odnoszę wrażenie, że były jedynie zapychaczem czasu, dla słabego erotyku.
Dialogi? Borze szumiący, jak one mnie męczyły. Dawno nie widziałam tak płytkich dialogów w książkach, które nieustannie wpędzały mnie to w rozbawienie, to zażenowanie, a nawet znużenie. W ogóle nie potrafiłam wczuć się w tą historię. Nie było w niej nic, co mogłoby mnie zachwycić, a całości nie pomógł fakt, że zdania wydają mi się jakieś takie dziwnie skonstruowane, zaś w tekście nie brak błędów, przez które kilkukrotnie czytałam niektóre zdania, by dojść do tego, czy zabrakło tam jakiegoś słowa, czy może jednak było o jedno za dużo.
Prawdopodobnie liczne grono fanów tej książki nie będzie zachwycone moją opinią, ale niestety moje gusta samym seksem i nieustannymi sapnięciami w książkach się nie zadowolą. Nie mam nic przeciwko erotykom. Naprawdę, lubię tego typu książki i po takie sięgam najczęściej, ale w tym konkretnym przypadku zmarnowałam nie tylko pieniądze, ale również czas. Jedyne co utkwiło mi w głowie to zakompleksiona Julia i jej rozwijanie sprośnych skrzydeł, oraz przewidywalność całej fabuły. Plusy dam chyba tylko za sam pomysł, który gdyby został lepiej zrealizowany, to pewnie zmieniłby moje postrzeganie tego tytułu, oraz za braci Luciana, którzy spodobali mi się bardziej niż główny bohater. Niemniej, po kolejne tomy nie sięgnę, nawet jeśli przypadli mi do gustu. Nie chcę kolejny raz ryzykować.