Z ciekawością sięgnęłam po tę książkę, chociaż nigdy nie byłam w Gdyni. Myślałam, że autor rozpocznie od historii tych ziem lub od wydarzeń, które doprowadziły do umiejscowienia tam portu. Okazało się, że najważniejszym wydarzeniem w dziejach Gdyni było wprowadzenie się tam transwestyty. Co prawda homoseksualizm w odróżnieniu od innych krajów Europy nie był w Polsce karalny, ale to nie ma znaczenia. Wiedziałam już, że nie mogę liczyć na obiektywną historię, ale dobrze mi znaną komunistyczną propagandówkę. Jednak pomijając aspekt polityczno- społeczny myślałam, że dowiem się coś ciekawego na temat samej architektury. Niestety z tym również bywało różnie. Autor przedstawia budowę miast Gdynia, jako jedną z najważniejszych inwestycji II Rzeczpospolitej co było bzdurą.
Po odzyskaniu niepodległości, Polska uzyskała 75 kilometrów dostępu do morza. Piłsudski od razu powołał Marynarkę Wojenną. Po wojnie w 1920 roku wiadomo było, że Polska musi mieć własny port. Szukano najlepszej lokalizacji dla tego przedsięwzięcia i wybrano ze względu na brzeg morza małą wieś Gdynia. Na tym małym skrawku musiały powstać 3 porty: port osobowy, port towarowy i port Marynarki Wojennej. To była jedna z najważniejszych inwestycji II Rzeczpospolitej. W 1934 roku Gdynia stała się największym portem na Bałtyku pod względem wielkości przeładunku, a zarazem najbardziej nowoczesnym portem Europy, ale o tym autor milczy. Najwyżej wspomina i narzeka, że port zabiera miastu ciekawe tereny. Oczywiście ludzie i ich rodziny zatrudnieni przy budowie portu, a później pracownicy portu musieli gdzieś mieszkać. Tak więc Gdynia błyskawicznie się rozrastała i dość szybko wioska zamieniła się w miasto. Normalnie miasta powstają przez wieki, tutaj miasto powstawało od zera i była to szansa zbudować nowoczesne miast, dużo architektów mogło się wykazać z nowoczesnym podejściem do budownictwa, ale nie było to takie proste. Autor porównuje budowę tego miasta z budową podobnie od zera miasta we Włoszech budowanego przez Mussoliniego. Dziwne, bo powinno autorowi być bliższe powstanie innego miasta Nowej Huty z okresu stalinowskiego. Tam wszystkich wywłaszczono, nie przeszkadzała własność prywatna i można było budować, nie oglądając się na ludzi. Oczywiście żaden tam kościół nie powstał. W tej książce też autor uważa, że wywłaszczenie ludności miejscowej powinno nastąpić. Nie wiem, jak sobie to wyobrażał, że gdy ziemie te przejęła, Polska miała wyrzucić ze swojej własności ludność miejscową. Na szczęście w tym czasie własność prywatna była święta i nikt nie wpadł na tak absurdalny pomysł. Powstawało miast, które musiało liczyć się z własnością prywatną i prawami rynku. Powstało, więc przeciętne i jak w każdym mieście były bogate dzielnice i dzielnice biedy. Miasto rozrastało się w tak błyskawicznym tempie, że nie było szans nadążyć z budownictwem mieszkaniowym, dlatego część ludności mieszkała w barakach naprędce zbudowanych, gdyż musiała powstawać też normalna infrastruktura miejska. Wiadomo było, że z biedniejszych rejonów Polski ściągały tu tłumy, aby znaleźć swoją szansę w życiu i decydowali się mieszkać w tych warunkach, jakie oferowała im Gdynia. Chociaż nie jestem pewna, czy warunki zamieszkania miejsc, z których przybyli były dużo lepsze, nie wiem.
Zaciekawiła mnie historia budowy Gdyni, ale za dużo w niej dygresji i książka staje się nudna. Podziwiam autora, gdyż materiał jaki zgromadził jest ogromny i opisy bardzo szczegółowe, pełne dat, a nawet sprawozdań prasowych. Niestety tendencyjne i jednostronne ujęcie tematu powoduje, że książkę zmęczyłam i pozostał mi niesmak.