"Marcin" Patrycji Żurek był moim pierwszym spotkaniem z tą pisarką. Spotkaniem bardzo udanym, który zaowocował ogromnym szacunkiem dla autorki, zarówno za warsztat pisarski, jak i poruszone tematy.
Tytuł, który praktycznie nic prócz imienia jednego z bohaterów nie zdradza, ciemna okładka i jedno zdanie: Historia przegranych, zanurzonych w beznadziejnej rzeczywistości sugerują, że powieść, którą otrzymujemy nie będzie należała do lekkich, a życie tytułowego Marcina będzie co najmniej ciężkie. Autorka w swoich powieściach porusza się po tematach trudnych, takich, od których raczej staramy się uciekać. Pokazuje życie bez filtra. Ale jak pokazuje! Dla mnie to był majstersztyk.
Kilka miesięcy temu miałam przyjemność czytać "Złe" Michała Jana Chmielewskiego. To była bolesna lektura. Serio, do tej pory zalega mi na sercu to co w niej przeczytałam. Patrycja Żurek zaserwowała mi takie same emocje i wrażenia.
"Marcin" wstrząsa od początku, mocnymi scenami, dobitnymi słowami dobranymi z doskonałym wyczuciem. Książka liczy sobie ok 250 stron, ale te strony wręcz ociekają emocjami. A każde słowo użyte w powieści, każda konstrukcja zdania, każda scena są dopracowane w każdym calu i spełniają swoje zadanie, mając czytelnika uchwycić, spętać, odurzyć, oburzyć, zgnieść, zmiażdżyć, zmielić i wypluć pozostawiając na pastwę swoich przemyśleń i wrażeń.
"Kiedy był młodszy, miał ambicje, ale miejsce, w którym się urodził, wyrwało mu je bez słowa, zdeptało i wyrzuciło do śmieci. Marzenia, że może stać się kimś wielkim, prysły zbyt szybko, a zderzenie ze szkolną rzeczywistością wyprało z wszelkich planów na przyszłość."
Narracja podzielona jest pomiędzy poszczególnych bohaterów: Marcina, Annę, Marikę oraz Tomasza. Ich przeżycia są ze sobą związane, chociaż jednocześnie każdy z nich idzie swoją ścieżką. Borykają się ze swoimi demonami, doświadczeniami, problemami, pragnieniami, marzeniami, niespełnionymi oczekiwaniami, wypowiedzianymi pretensjami, utajonymi żalami i całą gamą innych przeżyć.
***
Anna i Tomasz spodziewają się pierwszego dziecka. Wiadomo, że taka sytuacja wiąże się z niepewnością, lękiem, obawami. U kobiety zmienia się gospodarka hormonalna, ciało nabiera innych kształtów. Tomasz inaczej wyobrażał sobie okres czas oczekiwania na potomka, nie rozumie zachowania żony, nie wie jak się do niej zbliżyć, jak z nią rozmawiać. Nie lubiłam Anny. Ona sama nie dawała się lubić, ale doskonale rozumiałam jej zachowanie, postępowanie, jej pragnienie bycia akceptowaną z wszystkimi wadami. To, podobnie jak Marcin, postać tragiczna. Pytanie, czy jej los musi zakończyć się tragicznie?
"Anna to sprzeczności, które kochał. Fascynowała go i peszyła jednocześnie. Potrafiła być jak huragan, gwałtowna, gniewna, a za chwilę wycofana i zamyślona. Nigdy nie potrafił odgadnąć, o czym myśli. Nawet po latach małżeństwa nie umiał jej rozgryźć."
Marika pragnie zmiany w swoim życiu. Zmiany na lepsze. Mieszka w obskurnym lokum, bez łazienki, ze wspólną toaletą na korytarzu. Aby poprawić swoją egzystencję potrzebuje pieniędzy, większych niż te, które jest w stanie zarobić w markecie. Decyduje się na pewien krok, który zmieni jej życie.
Marcin jest w najgorszej sytuacji, w porównaniu do pozostałych postaci. Wyjada ze śmietników, zbiera gałęzie, połamane meble, żeby tylko mieć czym zapalić w piecu. Od tragicznej śmierci matki mieszka samotnie. Uważany za dziwaka trzyma się raczej na uboczu, ale nie znaczy to, że nie obserwuje otaczającego go świata. Pewnego dnia słyszy głos zmarłej matki.
***
Zdziwiła mnie ilość scen seksu. Uniesienia? Romantyzm? Czułość? To nie tutaj. Świat bohaterów jest brzydki, a erotyka praktycznie nie istnieje. Seks skupiony jest na cielesności, służący zaspokojeniu chuci, opisany w sposób idealnie komponujący się z treścią. Praktycznie wszystkie sceny zbliżeń dotyczą Mariki i Wiktora. Tych bohaterów łączy układ, który przeradza się w pewną zależność: brutalną i niebezpieczną. Czy ze strony Mariki można mówić o uczuciu?
"Wiktor siedział jeszcze chwilę na łóżku. Milczał. Gładził nieprzykrytą kołdrą nogę Mariki. Miał ciepłe dłonie i jego dotyk był przyjemny, ale ona ignorowała te odczucia. Chciała go nienawidzić. Ale go kochała."
"Marcin" jest jedną z tych powieści, podczas których w głębi duszy się wie, iż nie można oczekiwać po niej szczęśliwego zakończenia. To powieść tragiczna, w której bohaterowie są naznaczeni fatum, a czytelnik może tylko obserwować rozwój wydarzeń zmierzający do dramatycznego finału. Powiem Wam, że choć czułam ten tragizm, gdzieś w środku, w okolicach serca tliła się we mnie nadzieja, że może jednak… może dla jednej z postaci autorka stworzyła w miarę szczęśliwe zakończenie. Czy tak było? Musicie się sami przekonać.
***
Nie mogę nie wspomnieć iż "Marcin" to także powieść o przyjaźni. Przyjaźni trudnej, ale szczerej. Anna i Marika znają się od dziecka, łączy ich nie tylko Rymera. Są dla siebie jak siostry, której nigdy nie miały. Choć mają diametralnie różne charaktery stanowią dla siebie wzajemną ostoję. Marika nie ma obaw przed zwierzaniem się Annie ze swoich dylematów. Anna zaś spętana sieciami depresji i niechcianego macierzyństwa nie potrafi zdobyć się na taki krok, nie szczędzi jednak wielu przykrych, choć szczerych do bólu słów w stosunku do Mariki. Za tą szorstkością i brutalnością osądu kryje się prawdziwa troska.
"Przyjaźń nie polega na tym, by tolerować wszystkie dziwactwa, ale by móc o nich opowiedzieć"
***
Tłem dla przeżyć bohaterów jest Rymera, jedna z dzielnic Mysłowic. Miejsce ponure i przyznam się szczerze, że nie chciałabym mieszkać w takiej okolicy. Marcin, Marika i Anna nie mają wyboru. Tu się urodzili i wychowali. To miejsce, w którym nie ma nadziei, jest tylko ponura i beznadziejna egzystencja. Czasem nawet wegetacja. Tu nie rosną kwiaty nadziei i nie ma perspektyw. Ale takie okoliczności nie są przeszkodą do posiadania ambicji, marzeń, pragnień i oczekiwań. Czy ich realizacja jest już na starcie skazana na porażkę? Jak bardzo miejsce urodzenia determinuje możliwości jakie posiadamy do dalszego rozwoju? Co człowiek jest w stanie poświęcić, by zrealizować swoje marzenia?
"W lecie spacerował ulicami, zaglądał ludziom w okna. Dziwiło go, że mało kto zasłaniał je przed wścibskim wzrokiem. Mógł więc obserwować rodzinne kłótnie i chwile sielanki przed telewizorem, wieczorne libacje przy wódce i rżnięcie w karty, bijatyki, seks i samotność. Ta dzielnica oferowała najlepszy program rozrywkowy. Nie musiał włączać kanału informacyjnego, żeby zobaczyć każdą tragedię ludzką."
Bieda, depresja, miłość, przyjaźń, oczekiwania względem samego siebie, ale i otoczenia względem nas, relacje międzyludzkie to tylko niektóre z tematów "Marcina". Tematy trudne i ważne. Autorka nieprzypadkowo wzięła na warsztat akurat takie wątki. Jej wcześniejsze powieści również osadzone są w obyczajowych realiach, skoncentrowane na życiu pospolitych ludzi, ich przeżyciach, problemach i dylematach. Takie powieści są potrzebne, bo świat taki po prostu jest. Czasem przyjemny i sympatyczny, pełen pozytywnych wibracji, miłości, zmysłowości, dobra. Czasem jest zły, brutalny, beznadziejny i pozbawiony nadziei. Owszem lubię poczytać fantastykę (nawet bardzo lubię), kryminały czy horrory. Jeśli sięgam po powieści obyczajowe oczekuję właśnie takich prawdziwych emocji jakie otrzymałam czytając najnowszą powieść Patrycji Żurek.
Podsumowując Patrycja Żurek to pisarka poruszająca się w sferze codzienności zwykłych ludzi. Pisze pięknie i dojrzale, bez nadmiernych ozdobników, z wyczuciem i smakiem, używając dobitnego słownictwa tam, gdzie to konieczne. Nie kreuje rzeczywistości, ona wysupłuje z niej to co istotne i mistrzowsko zamyka w słowach, uwydatniając to co chce przekazać. "Marcin" to moje pierwsze zetknięcie się z jej twórczością. Już wiem, że nie ostatnie. Z przyjemnością nadrobię zaległości w twórczości Patrycji, a i jej kolejne powieści przeczytam z ogromną ciekawością.
Czy polecam? OCZYWIŚCIE TAK!