„Nadzieja, że zamknęła tamten rozdział, że udało się jej wymazać z pamięci dwadzieścia sześć lat (…) ulotniła się jak mgła. On ją pamiętał. Przeszłość pamiętała”.
Zaginięcie, groźny wypadek i przeszłość, która nie pozwala o sobie zapomnieć.
Czego spodziewałam się po „Złodziejskim spadku” Bożeny Mazalik? Jak zawsze ciekawej historii i paru soczystych tajemnic. Czy to dostałam? Poniekąd. Powieść jest fajna, ale też nie pozbawiona wad.
Całość rozgrywa się na przestrzeni ośmiu dni. Czy ten podział miał dla mnie znaczenie? Nie. Prawdę mówiąc równie dobrze mogłoby go nie być. Nie odczułabym różnicy.
Narratorami są trzy osoby: Hilda (nazywana również Lili), Carla oraz Lars. Każde z nich, prócz tego że ma bieżący cel do zrealizowania zmaga się też z przeszłością, niejednokrotnie bolesną i bardzo traumatyczną.
Trauma Carli choć bardzo potężna ma się nijak do tego, co bohaterka przeżywa obecnie. Może i jest to w jakiś sposób prawdopodobne (nie wiem, nie znam się) niemniej gniotło mnie to dość mocno momentami, ale skupiłam się na odkrywaniu prawdy o Hildzie.
*
Odniosłam też wrażenie, że praktycznie to, co najważniejsze (prócz tożsamości sprawcy) dostajemy podane bardzo szybko i niewiele pozostaje kart do odkrycia. Ciekawiło mnie co się stanie z Hildą, czytałam z nadzieją, że może jednak dostanę coś, co mnie totalnie zaskoczy.
Styl opowiadania jest prosty, niekiedy zdania wydawały mi się wręcz szczeknięciami. Ja akurat jestem z tych osób, które kochają rozbudowane, płynne zdania, które nie wydają się suchą relacją poczynań bohaterów. Niemniej przyznaję, że autorka trafiła w mój gust oryginalnymi opisami.
Ma plus poczytuję również miejsce akcji. Totalnie odmienne od tych, do których trafiałam w ostatnio czytanych powieściach. Autorka pozwoliła mi je poczuć poprzez opisy architektury oraz kulinaria. I tak zachciało mi się kiełbasy z cebulą, której nie jadałam chyba całe wieki.
*
No dobrze, ale co właściwie dostajemy w tej książce?
Dużo ciężkich przeżyć, dotykających praktycznie wszystkie kobiety w rodzinie Carli. Sadystycznego mordercę, autorka oszczędza czytelnika i nie serwuje brutalnych opisów (trochę smuteczek) i w ogóle ten morderca to trochę taka postać w tle, mało namacalna, nawet w obliczu tego, co spotkało Hildę.
Dużo rodzinnych relacji, a to autorce wyszło bardzo dobrze, chociaż trzeba przyznać, że do związków damsko-męskich kobiety z rodziny Carli szczęścia nie miały.
Pomijając wspomnianą wcześniej traumę Carli podobał mi się motyw spotkania po latach mężczyzny, z którym spędziło się upojny, pierwszy (i najwyraźniej niezapomniany) raz oraz ponowne nawiązywanie się między nimi relacji.
Odkrywanie prawdy. To ciekawiło mnie najbardziej. Co kryło się teczce i w komputerze? Dlaczego jest to tak ważne i cenne, by za dostęp pozbawić życia?
Dość niespieszną akcję. Najbardziej dynamiczny jest początek i koniec powieści. Środek jest mocno stonowany i chociaż co jakiś czas autorka rzuca coś dla podtrzymania uwagi to nie dzieje się zbyt wiele. Prawdę mówiąc mi to nie przeszkadzało, płynęłam zgodnie z tym niespiesznym nurtem.
*
To było pierwsze spotkanie z autorką. Udane, choć nie spektakularne. Finalnie „Złodziejski spadek” Bożeny Mazalik wciągnął mnie do swojego świata, nie na tyle jednak, żebym nie mogła się od niego oderwać. Czytało się przyjemnie i mimo że jakoś szczególnie się nie spieszyłam książkę skończyłam dość szybko.
Książka przeczytana w ramach współpracy barterowej z wydawcą.