„Czasem robimy coś właśnie dla spokoju, nawet jeśli jest to wbrew naszej intuicji.”*
Bywa czasem tak, że o naszym życiu decyduje jedna chwila, która sprawia, że wszystko się zmienia. Jeden moment, krótkie zawahanie, jeden krok albo niespodziewana sytuacja. Mówiąc krótko nasze przeznaczenie, które sprawia, że nasz świat przewraca się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Czy ta zmiana jest dobra czy też zła musicie sami zdecydować…
Marcelinę poznajemy w dość nie przyjemnej dla niej sytuacji. Widzi, że dzwoni do niej mąż, ale gdy odbiera nie słyszy stęsknionego głosu ukochanego tylko jego rozmowę z kochanką. Jest też mimowolnym światkiem ich uniesień oraz obietnicy, że jeszcze dziś powie jej o kochance. Niestety nie było mu to dane gdyż w drodze do domu ulega poważnemu wypadkowi i kilka dni później umiera. Co dziwne między żoną i kochanką powstaje nić przyjaźni. Marcelina musi teraz zacząć nowe życie, przeprowadza się do mniejszego i tańszego lokum oraz szuka pracy bo dotychczas to mąż zarabiał. Los sprzyja jej nieszczęściu i szybko znajduje pracę u pana Tadeusza. Będzie sprzedawać toruńskie pamiątki oraz pomagać w pracowni rzeźbiarskiej. Właśnie w tym momencie tak naprawdę zaczyna się dziać. Poznajemy pewną legendę… Nie, nie… Nie zdradzę Wam więcej… Sami się przekonajcie co będzie dalej.
To moje drugie zetknięcie z twórczością pani Enerlich i nadal mam mieszane uczucia. Z jednej strony niby mi się podobała, a z drugiej coś mi zgrzytało. Polska powieściopisarka ma niesamowity talent do posługiwania się słowami… w niektórych momentach jednak miałam wrażenie jakbym czytała o czymś sztucznym, no nie pasowało mi słownictwo do sytuacji. To co mnie urzekło to fakt, że w „Studni bez dnia” pojawiały się miejsca i ludzie, którzy istnieją naprawdę. Miałam okazję być w Toruniu i widzieć pomnik Kopernika, osiłka. Miałam przyjemność przechadzać się toruńskimi uliczkami. Dzięki temu w trakcie czytania przed oczami stawały mi obrazy tego co widziałam na własne oczy. Wszystko dodaje realizmu powieści pozwala choć trochę poznać historię tego pięknego miejsca. Kolejną rzeczą, którą powinnam w sumie wymienić to fabuła - wątek historyczny wpleciony we współczesne czasy. Lubię takie zabawy czasem, szczególnie gdy przez to dzieją się rzeczy dziwne i trudne do wyjaśnienia. Podobały mi się też sylwetki bohaterów, szczególnie Marceliny, Anny i pana Tadeusza, które miały to coś w sobie i od razu zdobyły moją sympatię.
Trudno określić dokładnie gatunek powieści. Obyczajowa, historyczna, kryminał. W sumie to wszystko po trochu co sprawia, że powieść staje się bardziej interesująca. Moim zdaniem trochę za mało właśnie było tych odniesień do historii i legend, które strasznie mnie zaciekawiły. Z drugiej strony ciekawe też było życie głównej bohaterki. Mamy okazję obserwować jak radzi sobie z emocjami po utracie męża. Obserwujemy jak dojrzewa w niej możliwość wybaczenia i chęć do ponownego życia. Jedyne czego nie mogłam pojąć to przyjaźń między żoną, kochanką. To dla mnie trochę irracjonalne, ale prawdę mówiąc w życiu jest możliwe wszystko.
„Studnia bez dnia” jest idealna na wakacje, lekka, łatwa i przyjemna. W sam raz gdy ma się ochotę na odskocznie od poważnych powieści. Czyta się ją szybko i przyjemnie mimo, że jest o trudnej sztuce wybaczania i godzenia się z losem. Dla fanów magii nie zabraknie jej i tutaj. Szczypta magii, piękne opisy, zdjęcia i ciekawa fabuła. Polecam, naprawdę warto sięgnąć.
*str. 159-160