Dzień, w którym Marcelina podsłuchała schadzkę męża z kochanką, miał całkowicie odmienić jej życie. Odmienił, ale nie tak, jak byśmy się tego spodziewali. Nie było kłótni, wyrzutów, rozstania ani słodkiej zemsty, gdyż to los sam wymierzył karę Januszowi. Mężczyźnie nie udało się dotrzeć do domu, by uporządkować swoje życie. Nieprzytomny zmarł w szpitalu, w którym na przemian czuwały przy nim dwie kobiety – Marcelina i Natalia Anna. Ale to nie koniec przewrotnego losu - obie kobiety, jakby na złość Januszowi, połączyła niezwykła przyjaźń.
Marcelina dość szybko doszła do siebie po śmierci męża, wyzbyła się nienawiści, zobojętniała na zdradę, która ją dotknęła, gdyż przecież „(…) w obliczu śmierci pokornieją nie tylko ciała, ale i myśli. Nienawiść topnieje, staje się wygładzona i śliska. Łatwo jej wówczas wysunąć się z ludzkich rąk[1]”. Kobieta całkowicie zerwała ze wspomnieniami, nowe życie rozpoczęła od przeprowadzki do mieszkania w centrum miasta i pracy w budce oferującej pamiątki z Torunia. Wśród gipsowych piesków, żabek i flisaków spędzała letnie dni, obserwując grupy turystów. Z ciekawością słuchała opowieści przewodniczki Anny, która, jak się okazało, była jej sąsiadką i niebawem miała odegrać dużą rolę w jej nowym życiu. Los zatroszczył się o to, żeby kobieta nie miała czasu na rozmyślania. Ciągle dostawała nowe zajęcia: znajomy antykwariusz Wojtek podsyłał jej kolejne meble i obrazy do renowacji, a właściciel sklepiku z pamiątkami, toruński rzeźbiarz Tadeusz Zawiejski, zaoferował jej dodatkową pracę w swojej pracowni. Nie każda kobieta zdecydowałaby się na samotne przebywanie w wieczornych godzinach w nieco zapuszczonej pracowni rzeźbiarskiej, w której już wcześniej działy się dziwne rzeczy. Perspektywa samotnych wieczorów nie była jednak kusząca. Praca pozwalała zapomnieć o przeszłości, zdystansować się, a poza tym tylko dzięki niej mogła sobie pozwolić na wynajem mieszkania na Starym Mieście.
Ulica Podmurna, w której mieściła się pracownia, skrywała w sobie z pewnością sporo tajemnic, Marcelina nie mogła jednak przypuszczać, że zasłyszana z ust Anny legenda o dawnym kupcu Martinusie i jego drogocennym pierścieniu będzie miała związek z miejscem jej pracy i bezpośrednio dotknie ją samą. Czyżby gasnące światło, zapach ogórków i dziwna atmosfera w pracowni była sprawką ducha legendarnego kupca, który setki lat temu zamówił dla swojej kochanki niezwykły pierścień z rubinem z Gór Izerskich? Co kryje zapomniana średniowieczna studnia, do której wpadło zabytkowe dłuto Tadeusza? I czy klątwa grobów to tylko legenda?
Oryginalny pomysł na fabułę, a do tego sugestywne oddanie atmosfery toruńskich kamieniczek na Starym Mieście czynią z książki ciekawą propozycję dla czytelnika. Pełna spokoju, ale jednocześnie obfitująca w zaskakujące wydarzenia lektura dostarcza różnorodnych przeżyć. Z łatwością można się utożsamić z główną bohaterką, której zazdrościmy odwagi, silnego charakteru, zaradności życiowej i wspaniałomyślności. Podczas lektury miałam wrażenie, że razem z bohaterką przemierzam wąskie uliczki, oglądam historyczne zabudowania, słyszę gwar turystów kupujących pamiątki, miałam też ochotę dołączyć do jednej z grup zwiedzających, aby z ust przewodniczki Anny usłyszeć więcej ciekawych opowieści i legend o Toruniu.
[1]K. Enerlich, Studnia bez dnia, s. 219.