To jedna z tych powieści, które chodzą nam po głowie długimi godzinami. „Światłoczułość” wciąż powraca do nas obrazami pełnymi odrazy i cierpienia, ale również – na przekór sobie – malowniczej sielskości. Wszak to baśń jest. Szorstka, o ocaleniu.
To także jedna z tych powieści, która stawia przed nami kolejne pytania. I to nie tylko te o największe zło, jakie wciąż, z uporem maniaka, wyrządza sobie ludzkość, o to czy owo zło ma narodowość i wiarę, czy jest – chociaż trudno nam to przyznać – po prostu cechą przypisaną do naszego gatunku. „Światłoczułość” każe nam zastanawiać się również nad sensem literatury wobec której pozostajemy bezradni, która traktując o człowieczeństwie, mówi „sprawdzam” i prowokuje tym samym (bo przecież test ten oblewamy regularnie) do ożywionych dyskusji.
W ramach lektury, można zastanowić się nad słowami felietonisty Marcelego Szpaka (oczywiście to pseudonim), który pisał, że wojna to zgrany temat, obliczony na to, że zawsze zadziała, uderzając w odpowiednie emocje. Mamy ją bowiem zakodowaną w naszych „matrycach” od najmłodszych lat, przez zalew tekstów martyrologicznych i militarnych, które wciąż wykorzystują te same mechanizmy. Patrzymy więc na niedolę niewinności i bezbronności, na ruinę marzeń i zgliszcza pięknych chwil. Patrzymy na cierpienie tych, którzy wojny chcą najmniej, nie rozumieją jej i niczego z niej nie mają: osierocane dzieci, okaleczane kobiety, wyrzucanych na śmietnik historii starców. I między tym wszystkim dostajemy przebłyski nadziei, że można to przetrwać, że można dać sobie radę w najgorszych warunkach. Że można zostać bohaterem, chociażby tylko swojej własnej opowieści, że można zostać wzorem godnym do naśladowania, albo zasłużyć na wieczne potępienie.
Początkowo, czytając słowa Szpaka, pomyślałam sobie, że trzeba być dosyć odważnym, by coś takiego napisać. A potem doszłam do wniosku, że przecież to dobrze, że ktoś nam podobne uproszczenie wyłuskuje, bo dzięki temu zyskujemy szersze spojrzenie na dany temat i oddajemy się owocnej refleksji. Nawet jeśli, jak to ujął: „działanie historii wojennych jest czysto funkcjonalne i fizjologiczne”, to niczego im to nie odbiera. W większości nie jesteśmy tymi, którzy po tym, jak doprowadzą do konfliktu zbrojnego, ukrywają się w bezpiecznych miejscach. Jesteśmy za to mięsem armatnim, przypadkowymi ofiarami przemocy, trzymającymi się kurczowo nadziei, że kiedyś to wszystko się skończy i jakoś przetrwamy. Dlatego mądrze napisane powieści wojenne mają z jednej strony ogromną moc terapeutyczną, a z drugiej nie pozwalają nam na „oswojenie” tematu. Według mnie jeśli dana lektura wojennej powieści sprawi, że chociaż jeden człowiek zawaha się przed skrzywdzeniem drugiego to niech powstaje ich jak najwięcej (tych mądrych, oczywiście). Ponadto jeśli jako społeczeństwo będziemy świadomi konsekwencji jakie wojna z sobą niesie – przede wszystkim tego, że jeśli wybucha, oznacza to przegarną dla wszystkich – to może będziemy w stanie w porę zatrzymać zapędy tych, którzy do niej dążą. Tak wiem, że przemawia teraz przeze mnie naiwny idealizm, ale co mi innego pozostaje, w obliczu tego, co prognozują nam w najbliższej przyszłości spece od geopolityki…
I może tu tkwi odpowiedź na kolejne pytanie: czy warto – literacko, filmowo – wciąż powielać traumatyczne doświadczenia. Bo jak już wiemy, sam widok cudzego cierpienia odciska na nas piętno i wywołuje reakcje stresowe. Za sprawą opowieści zatem zachowujemy kontakt z tragicznymi wydarzeniami, przeżywamy je, chociaż ich nie doświadczyliśmy. Wynika z tego, że mimo iż nie są to doświadczenia przyjemne, to jednak konieczne do kształtowania naszej społecznej wrażliwości.
Zresztą, nawet w ostatnio opisywanej przeze mnie książce „Cienie. Auroria”, jeden z podziemków mówi miej więcej coś takiego: Jednej wojny już doświadczyłem, do drugiej nie mam więc zamiaru dopuścić. I to jest chyba bardzo znaczący i wystarczający komentarz.
*
Może „Światłoczułość” korzysta z narzędzi, które już na wylot znamy i nie wnosi nic nowego do dyskusji na temat konsekwencji wojennej pożogi, ale nie da się ukryć, że to głos ciekawy i wyrazisty. Taki, który trafia „bardziej” i celniej niż inne. Poza tym, to opowieść o tym, co warto ocalić, co trzeba w sobie chronić, co jest ważne, o sile empatii i potrzebie poszukiwania. O straconych szansach i o tym, żeby ich nie żałować, ale skupić się na tym, co się ma, nawet jeśli jest tego niewiele. O tym, że nawet najgorsze zło, nie odbiera nam wrażliwości, jeśli mu na to nie pozwolimy, że ostatecznie, to my decydujemy kim jesteśmy. I o tym, że świat nie jest czaro-biały. Znajdziemy tu zatem wiele prostych prawd, wartych tego by o nich wciąż i wciąż przypominać.
Pewnie owa wyrazistość, to powód dla którego powieść Jarno przeczytałam trzykrotnie. Pierwsza lektura była przesycona przede wszystkim emocjami i ciekawością. Z uwagą śledziłam losy dwójki bohaterów, Żerki i Witka, rozdzielonych przez wojenną zawieruchę. I wciąż narastała we mnie złość na to, jaki los młodości gotują dorośli, na bestialstwo, którego ta staje się bezwolnym świadkiem (i ofiarą). Drugie czytanie, skupiło się wokół słów dojrzałego, stojącego już u kresu życia mężczyzny, któremu naznaczona traumą młodość, nie stępiła zmysłów, nie odebrała umiejętności współodczuwania. Podobały mi się jego celne obserwacje i porównania obu światów, tego przeszłego i tego teraźniejszego, jak np. opowieści o listonoszach, ich poczuciu misji, oraz o współczesnej potrzebie nazywania wszystkiego. Dałam mu się prowadzić przez czas, pustkę i szarość, przez fikcję literatury faktu i prawdę powieści. Potakiwałam, gdy stopniował zło. Rozumiałam, gdy cieszył się, że nie wie, co go ominęło, „co by było gdyby”. Trzecie, najwolniejsze, dotyczyło wyłuskiwania z tekstu zdań perełek. Zachwycona warsztatem, chłonęłam tkane pięknie słowa. Pewnie nie tylko dla mnie od teraz zapałki pozostaną już zapałczanami.
Po każdej kolejnej lekturze zdawało mi się, że „Światłoczułość” staje się cięższa. Jakby zapisywała się w niej dodatkowo każda moja myśli i łza. Po każdym czytaniu byłam też coraz bliżej dotknięcia czułości. Takiej która ocala, ale tak prawdziwie, bo dzięki niej zachowujemy coś więcej niż tylko powłokę. Takiej, która sprawia, że ludzie mają (odzyskują?) kolory. Narrator uważa, że jest takich niewielu. Oby się mylił. Bo bardzo potrzebujemy wrażliwości, jej perspektywy. Dzięki niej zachowamy człowieczeństwo w godzinie próby.
Jak już wspomniałam wyżej, powieść Jarno, to dla mnie poniekąd baśń o ocalaniu. Czytając ją takim kluczem, nie poczułam oporu świata przedstawionego. Nie przeszkadzały mi zadeptujące wręcz los zbiegi okoliczności, poplątane światem drogi bohaterów, ich pech w szczęściu i szczęście w pechu. Nie zgrzytał mi urok książki łączącej po latach, medycyna Żerki, związek Witka. Oczywiście, to mój – aż dziw bierze, że romantyzujący – sposób interpretacji wspomnień bohaterów. Wydaje mi się, że każdy z nas może wybrać inną ścieżkę, którą odbędzie z nimi wędrówkę, a to świadczy o tym, jak bardzo to pasjonująca książka. Taka o której można niestrudzenie dyskutować przez długie godziny.
„Światłoczułość” z niemym przymusem, prowadzi nas tam gdzie niekoniecznie sami kiedykolwiek byśmy zawędrowali. Dlatego stawiam ją obok „Czerni” Artura Pomiernego, jako książkę ważną.
P.S. Jakub Jarno jeszcze przed debiutem postanowił, że nie będzie się wypowiadał publicznie ani udzielał wywiadów. Uważa, że to jego opowieści są ważne nie on. „Jedynie kryjąc się w słowach, można sprawić, by te ożyły w umysłach innych.”.
Historia, która domagała się, by ją opowiedzieć. Narrator, który czekał, aż zjawisz się, by jej wysłuchać. I ona. Dziewczyna, w której wszyscy się gubili, lecz on jeden się w niej odnalazł. Światł...
Historia, która domagała się, by ją opowiedzieć. Narrator, który czekał, aż zjawisz się, by jej wysłuchać. I ona. Dziewczyna, w której wszyscy się gubili, lecz on jeden się w niej odnalazł. Światł...
“Wojna wyzwala najgorsze w większości, ale też najlepsze w tych, którzy trochę dobra w sobie niosą”. Trzy różne opowieści, trzy postacie z każdą z nich zaczyna nas łączyć silna więź. Mateusz jest fo...
"Historia, która domagała się, by ją opowiedzieć. Narrator, który czekał, aż zjawisz się, by jej wysłuchać. I ona. Dziewczyna, w której wszyscy się gubili, lecz on jeden się w niej odnalazł. "Światł...
WK
@w_ksiazkowym_zaciszu
Pozostałe recenzje @alicya.projekt
Odpruty cień
@ObrazekCałkiem niedawno rozpływałam się w zachwytach nad pierwszym tomem „Cieni”, teraz mogę już ze wszystkich sił zachęcać was do sięgnięcia po kontynuację. Po raz d...
Gdybyście przeglądając listę projektów przebranżawiających bądź mających przysłużyć się rozwojowi waszych kompetencji (nie tylko) zawodowych, trafili na ofertę KURSU OPI...