Ostatnimi czasy Gaimana czytam bardziej z sympatii niż w związku z oczekiwaniem godziwej lektury. Ostatnią książką autora Nigdziebądź, którą pożarłem z prawdziwym entuzjazmem, byli wydani kawał czasu temu Chłopaki Anansiego i jak do tej pory nic napisanego przez Neila Gaimana nie zachwyciło mnie równie mocno, a wręcz przeciwnie, jeśli wspomnę choćby InterŚwiat. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że Księga cmentarna, ogłaszana szumnie wielkim powrotem autora do powieści młodzieżowych, okazała się jednak książką znacznie lepszą od przygód Joego Harkera czy Koraliny.
Na początku warto poruszyć wątek targetu. Być może jestem już starym grzybem, ale niech mnie piorun strzeli, jeśli potrafię dziś zdefiniować "powieść młodzieżową". "Za moich czasów" te dwa słowa określały książkę, w której na podłogę nie spadała ani kropla krwi, a główny bohater radził sobie z antagonistami wyłącznie za pomocą wrodzonego sprytu i inteligencji. Nie mówiąc już o tym, że w finale ci ostatni zwykle lądowali związani i zakneblowani, a nie uciszeni na zawsze w ten lub inny sposób. Ostatnio jednak zauważam, że chyba czas zredefiniować pewne terminy i przyswoić sobie nowoczesne trendy. No, choćby dlatego, że...
... Nowa książka Gaimana zaczyna się od morderstwa. I to morderstwa nie byle jakiego, bo krwawego jak sto pięćdziesiąt i dokonanego na bezbronnej rodzinie. Z jatki cało uchodzi wyłącznie mały, niespełna dwuletni szkrab, który – nieświadomy tragedii – wymyka się z domu i trafia na pobliski cmentarz. Jak się okaże, owego cmentarza nie będzie mu dane opuścić przez najbliższe kilkanaście lat, podczas których rolę rodziców chłopaka – nazwanego oryginalnie "Nikt" – będzie spełniać dawno zmarłe małżeństwo, obarczone tą rolą ostatnią wolą zamordowanej matki berbecia. Dorastając, Nikt (zwany Nikiem) pozna wszystkich "mieszkańców" cmentarza, włączając w to tajemniczego Silasa, a także kilku mieszkańców świata na zewnątrz. Okaże się przy tym, że życie w zamkniętej społeczności nie będzie dla chłopaka aż tak wielką przeszkodą, kiedy przyjdzie do stawiania czoła cieniom przeszłości.
Księga cmentarna to, pomimo dość mrocznej otoczki, bardzo sympatyczna książka. Główna oś fabuły jest w niej niejako tylko tłem, na którym autor odmalowuje różne epizody z życia Nika, podczas których chłopiec uczy się koegzystencji ze światem – zarówno duchowym, jak i stricte fizycznym. Opowieściom poskąpiono na szczęście tonu moralizatorstwa; Nik raczej uczy się na własnych błędach i sam wyciąga wnioski, a rolą jego opiekunów jest wyłącznie lekkie popychanie go we właściwym kierunku. Wszystkie historie (z których jedną – Nagrobek dla czarownicy – wierni czytelnicy Gaimana poznali już przy okazji lektury zbiorku M jak Magia) czyta się bardzo szybko i miło. Byłem niezwykle (i pozytywnie) zaskoczony, kiedy okazało się, że skończyłem Księgę cmentarną w ciągu zaledwie połowy dnia.
Jeśli coś w Księdze cmentarnej razi, to fakt wystąpienia zjawiska, które nazywam überbohaterstwem. Nik to niemal nieskazitelny, młody heros, który – pomimo oczywistych luk w wiedzy i braku doświadczenia – zawsze wychodzi cało ze wszystkich tarapatów, ucząc się przy tym nowej lekcji i rosnąc w MOC. Na szczęście ten zabieg został nieco "osłodzony" pewną dość ważną porażką, nadającą końcówce powieści bardziej dorosłego wymiaru, który to powinien zostać doceniony przez starszych fanów autora.
Księga cmentarna może nie zbiła mnie z nóg, ale dała zastrzyk nowej wiary w jednego z moich najdłużej lubianych i czytanych pisarzy. Historia opowiedziana przez Gaimana lśni jego charakterystycznym stylem i odpowiednią dawką surrealizmu, którą jego czytelnicy tak kochają. Do tego dochodzi oryginalne obsadzenie fabuły (bo sama jej oś do zbyt nowatorskich nie należy), co składa się na książkę godną polecenia, także młodszemu rodzeństwu. Bo – pomimo tego, że sam wychowałem się na nieco innej estetyce – myślę, że będąc nieco młodszym odbiorcą, czerpałbym z Księgi cmentarnej jeszcze więcej przyjemności niż teraz.