Wiele dobrego słyszałam o tej książce. Mówiono, że można przy niej się przestraszyć, ale nie za mocno, czyli tak jak lubię. Sięgnęłam więc po powieść Erin A. Craig by się przestraszyć, ale tylko troszeczkę. Momentami nawet się to udało, ale od początku…
Książka opowiada o dwunastu… o ośmiu siostrach Thaumas. Dziewczyny wraz z ojcem i jego żoną mieszkają w olbrzymiej posiadłości, mają mnóstwo pieniędzy, a mimo to ludzie od nich stronią. Nad rodziną ciąży klątwa, która sprawa, że co jakiś czas do Głębi odchodzi kolejna z sióstr. Annaleigh pragnie odnaleźć mordercę i udowodnić, że kolejne zgony nie są wynikiem działania klątwy, a zwyczajnie ktoś jest za nie odpowiedzialny. Ale czy jej się uda? Czy uchroni kolejne siostry przed strasznym losem?
Powieść mogę podzielić na trzy części. Pierwsza wprowadzała do historii. Mogliśmy zapoznać się z bohaterami i powoli odnaleźć się w przedstawionym świecie. Przede wszystkim interesująca okazała się mała Verity, która twierdziła, że widziała duchy swoich zmarłych sióstr. Annaleigh początkowo jej nie wierzy, ale z czasem ma coraz więcej dowodów na to, że w domu faktycznie dzieją się rzeczy, które trudno wyjaśnić. W tej części było momentami trochę strasznie.
Później akcja się uspokoiła. Zmieniły się wątki i temat klątwy nie był już za bardzo poruszany. Rodzina Thaumasów próbowała przerwać czarne lata swojego życia i zakończyć wiecznie trwającą żałobę. Ojciec wyprawia bal, zaprasza gości. Jednym słowem robi wszystko, aby w ich sercach ponownie zagościła radość. Dziewczyny również mają swoje sposoby na czas “pożałobowy”. Przyznam, że ten wątek kompletnie mi się nie podobał. Odnosiłam wrażenie, że autorka zapomniała o tym, co jest najważniejsze i skupiła się na błahostkach. Wcześniejsze duchy, które widziała Verity zostały całkowicie “wyłączone” z historii, a temat klątwy i zmarłych sióstr umarł razem z nimi. Na całe szczęście mocno się pomyliłam i Erin A. Craig o niczym nie zapomniała!
Trzecia część to już kompletna jazda! Nie mogłam się od niej oderwać, ponieważ cały czas chciałam wiedzieć, co będzie dalej. Niestety dość szybko domyśliłam się, kto będzie odpowiedzialny za rzekomą klątwę, aczkolwiek nie odebrało mi to przyjemności z czytania. Najbardziej podobało mi się natomiast to, jak autorka zapędziła czytelnika w kozi róg. W jednej chwili wydawało nam się, że już wszystko wiemy, a w następnej nie wiedzieliśmy kompletnie nic. Mogliśmy poczuć się tak samo zagubieni jak nasza główna bohaterka. Pani Craig mrugnęła do nas okiem z chytrym uśmiechem i zapytała: ale czy Ty naprawdę wiesz, co czytasz? Od tej sceny już do samego końca cały czas zastanawiałam się, o co tu właściwie chodzi i w co mogę wierzyć, a w co nie.
Niektóre rozwiązania niekoniecznie mi się podobały i czułam lekki zawód, jednak mimo dość kiepskiego rozwinięcia, jestem absolutnie oczarowana zakończeniem. To, co najbardziej uwielbiam w powieściach, czyli emocje towarzyszyły nam przez większość czasu. Mogliśmy się cieszyć razem z bohaterami, ale też mogliśmy razem z nimi płakać (o tak! zdarzało się wycierać łzy). Szkoda tylko, że autorka nie rozwiązała na końcu sprawy z Cassiusem, ponieważ przez to nie bardzo zrozumiałam, co tam się wydarzyło. Niby mogę się domyślać, ale chyba wolałabym mieć to powiedziane wprost. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że po wspomnianej już przeze mnie scenie, ciężko w tej powieści uwierzyć w cokolwiek.
O ile dobrze się orientuję, jest to debiut autorki (poprawcie mnie, jeżeli się mylę) i według mnie jest on bardzo udany. Oczywiście, nie wszystko było idealne, ale jako całokształt oceniam tę powieść bardzo pozytywnie. Tym bardziej, że od dłuższego czasu czułam przesyt fantastyką, w której główną rolę odgrywała miłość i erotyka. Tutaj wątek miłosny się pojawił, ale nie był wysunięty na pierwszy plan, a o scenach erotycznych w ogóle możecie zapomnieć. Naprawdę brakowało mi takich powieści!
A za powalenie czytelnika na kolana i trzymanie go w tej niewygodnej pozycji do samego końca, naprawdę olbrzymi szacunek dla autorki! Niewielu się to udaje, natomiast w Domu sol i łez zostało to zrobione idealnie!