Jest to pierwsza książka z kategorii sci-fi, którą przeczytałam. Sięgnęłam po nią głównie dlatego, że słyszałam o filmie. Postanowiłam najpierw zapoznać się z książką, żeby potem móc obejrzeć film. Muszę przyznać, że po lekturze miałam nieco mieszane uczucia, ale po kolei.
“Jestem Numerem Cztery” to pierwsza książka z serii “Dziedzictwa Planety Lorien”. Opowiada o czternastoletnim Johnie. Jest to na pozór zwyczajny czternastolatek. Przynajmniej na takiego stara się wyglądać. W rzeczywistości jest tytułowym Numerem Cztery, jednym z dziewięciu Gardów, którzy w przyszłości mają zasiedlić planetę, z której przybyli. Lorien, bo tak owa planeta się nazywa, wiele lat temu została napadnięta i zniszczona przez złych Mogadorczyków. Problem polega na tym, że najeźdźcy dotarli również na Ziemię i starają się zgładzić pozostałych przy życiu mieszkańców Lorien, by potem przejąć władzę również nad Ziemią. Dzięki mistycznej mocy mogą ich zabić tylko w kolejności, według ich numerów. Troje zgięło, John jest następny.
Książka zaczyna się w momencie, kiedy John i jego Cepan, opiekun z Lorien, Henri po raz kolejny muszą uciekać, by nie zostali złapani przez Mogadorczyków depczących im po piętach. Przenoszą się do Paradise w Ohio. John wie, że nie powinien angażować się w przyjaźnie i przyzwyczajać do miejsca, jednak gdy na jego drodze pojawia się Sara, wszystko inne przestaje się dla niego liczyć.
Bohaterowie nie byli źli. Polubiłam Johna, z który jest narratorem. Zauważyłam, że jak na czternaście lat był wyjątkowo dojrzały. Sara też nie była zła, ale momentami wydawała mi się zbyt idealna i mdła. Henri był bardzo wyrazistą postacią, doskonale widać zarówno jego mocne strony, jak i słabości.
Jeśli chodzi o fabułę to jest oryginalna. Właśnie to zachęciło mnie do dalszego czytania. Zniechęcały mnie za to przydługie opisy. Bardzo spowalniały akcję. Uważam, że wszystko działo się zbyt powoli. Gdy byłam w połowie książki i dalej nic się nie działo, przez moment chciałam zrezygnować. Właśnie wtedy akcja zaczęła się rozkręcać, żeby za chwilę zwolnić. Tak naprawdę “działo się” dopiero na ostatnich stronach.
Wątek romantyczny w książce mnie rozczarował. Po pierwsze wyglądał na związek osób znacznie starszych niż w rzeczywistości, ale to można wytłumaczyć dużą dojrzałością bohaterów. Po drugie był za bardzo przesłodzony. Nic nie było dla nich problemem, mówili, że ze wszystkim sobie poradzą. To byłoby dobre gdyby nie to, że mieli tylko czternaście lat. Autor ma chyba dziwne wyobrażenie o młodzieży w tym wieku. Zwykła nastolatka w obliczu zagrożenia życia nie zachowywałaby się jak Sara. Poza tym nie znali się tak długo, by zapałać do siebie tak wielką i bezgraniczną miłością. Jak dla mnie odebrało to książce realizmu.
Mimo tego książka nie była zła. Szczególnie zakończenie, które otwiera wiele nowych wątków. Prawie w ogóle odczuwałam, że czytam o kosmitach, dlatego, że autor głównie skupił się na uczuciach. Każdemu, kto zastanawia się czy przeczytać, mówię, że warto spróbować. Ja przynajmniej otwarłam się na nowy gatunek literatury. Warto dodać, że po przeczytaniu czeka kolejny tom “Moc Sześciorga”. W najbliższym czasie po nią nie sięgnę, ale może kiedyś będę chciała kontynuować podróż, już nie tylko z Johnem, ale z pozostałymi Gardami i razem z nimi odkryć “Dziedzictwa Planety Lorien“.