Claire Taylor skończyła prestiżowy Vassar College. Jako historyk sztuki dostała pracę w domu aukcyjnym Christie’s. Kiedy w wypadku zginęła jej matka i siostra, załamała się. A Rory Cook tak pięknie opowiadał o swojej miłości do Maggie Moretti i o tym, jak ją stracił w pożarze, więc Claire… wyszła za niego. Nie wiem, czego się spodziewała – że nawzajem będą kołysać swój ból po stracie? Że Rory Cook przestanie być dziedzicem i spadkobiercą politycznego, i nie tylko, imperium Cooków, do czego przygotowywany był nieomalże od urodzenia, że przestanie być synem uwielbianej pani senator (Marjorie Cook zmarła na raka, kiedy syn był na pierwszym roku studiów), że da sobie spokój z planowaną karierą polityczną? Ostatecznie związek z nim okazał się głęboko nie satysfakcjonujący, a sam Rory objawił się jako kanalia i szuja…. Choć przecież młody, przystojny, bogaty, inteligentny, zabawny.
„Wiele lat emu postanowił, że będzie finansował studia wszystkim dzieciom i wnukom ludzi, którzy pracowali jako jego personel domowy. W rezultacie byli wobec niego bezwzględnie lojalni. Podczas naszych awantur zawsze grzecznie odwracali wzrok, a kiedy płakałam w łazience, udawali, że nic się nie dzieje”*.
A to świnia, prawda?! Żeby takie rzeczy robić!
I znowu chciałoby się spytać, czego w tej sytuacji i w tych warunkach oczekiwała Claire Cook? Że pokojówka da po pysku swojemu pracodawcy? Ale mniejsza z tym. Rory Cook naprawdę był kawałem gnoja i przemocowca (przemoc psychiczna i fizyczna), a więc Claire postanowiła uciec, starannie zacierając za sobą ślady. Przekonała się już bowiem, że oficjalne i legalne odchodzenie od niego nie uda się; próbowała, źle się to skończyło.
W ucieczce i planach zniknięcia pomaga jej dawna szkolna przyjaciółka, Tamara, oraz jej brat, Nico, związany z przestępczością zorganizowaną; taka rosyjska wersja Ala Capone.
Claire przypadkiem spotyka na lotnisku Eve – kobietę, która także ucieka i również chce zniknąć bez śladu, bo po prostu ma problemy z wymiarem sprawiedliwości.. Eve robi to z powodu przestępczej przeszłości, uwikłania w sytuację naprawdę trudną, bez wyjścia. W ostatniej chwili kobiety wpadają na desperacki pomysł – zamienią się tożsamościami. Eva poleci do Puerto Rico jako Claire, natomiast Claire Cook (oczywiście pod fałszywym nazwiskiem) jako Eva wybierze się do Oakland. Plan wydaje się całkiem sensowny. Miałoby to jeszcze bardziej zmylić pogoń, a że ktoś będzie je ścigał, to nie ulegało wątpliwości. Pech chce, że jeden z samolotów uległ strasznej katastrofie, zginęli wszyscy pasażerowie. I teraz dopiero ta historia rozkręca się na całego.
„W tym momencie zdaję sobie sprawę, że wszystkie ścieżki prowadziły mnie właśnie do tego studia. Przez długi czas uważałam, że moje świadectwo nie wystarczy. Bałam się, że nikt nie będzie chciał wysłuchać prawdy i wyciągnąć do mnie pomocnej dłoni”**.
Kolejna ciekawa książka napisana przez kobietę, o kobietach – autorka opowiada dzieje Evy i Claire na zmianę – narracja jakby z dwóch krańcowo różnych punktów widzenia. Pojawia się też Kelly, Liz, Danielle, ale zdecydowanie jest to rozrywka nie tylko dla kobiet. „Ostatni lot” nie pretenduje do miana arcydzieła, ale jest okazją do całkiem przyjemnego spędzenia kilku godzin. Niezły kawałek literatury przygodowej, sensacyjnej, romantycznej z mocnym przekazem społecznym. A tak! Bez problemu znaleźć można w powieści swego rodzaju krytykę współczesnego, wysokorozwiniętego społeczeństwa, w którym jednak nie wszyscy są równi. I nie mam tu na myśli Aborygenów lub Papuasów.
--
* Julie Clark, „Ostatni lot”, przekład Paweł Wolak, Muza S.A., 2020, s. 38.
** Tamże, s. 410.