Wydanie zbiorowe. W dość grubym tomie znajduje się pięć powieści: „Piknik na skraju drogi", „Poniedziałek zaczyna się w sobotę”, „Ślimak na zboczu", „Trudno być bogiem" i „Miliard lat przed końcem świata”. Do dwóch z nich wracałem wielokrotnie („Piknik na skraju drogi" i „Trudno być bogiem") jako nastolatek i później, uważając te powieści za wyjątkowo dobre. Zdecydowanie umieściłbym je na liście pięćdziesięciu najlepszych powieści s-f. Po zbiór sięgnąłem, by sprawdzić, czy moja ocena się nie zmieniła.
[W moim, nowszym wydaniu, zamiast „Żuka w mrowisku” jest „Ślimak na zboczu”].
„Piknik na skraju drogi”.
W sześciu miejscach na ziemi wylądowali kosmici. Ich samych nikt nie widział, ale po ich krótkim pobycie pozostały ślady w sześciu Strefach Lądowania. W Strefach znaleźć można różne tajemnicze przedmioty oraz natknąć się na anomalie magnetyczne, grawitacyjne i inne. Teoretycznie wstęp na teren skrajnie niebezpiecznych Stref mają tylko pracownicy Międzynarodowego Instytutu Cywilizacji Pozaziemskich, ale śmiałkowie, zwani stalkerami, nieomalże każdej nocy wynoszą ze Stref jakieś artefakty.
Jednym ze stalkerów jest Redrick Schuhart (Rudy, Red), mieszkaniec miasta Harmont (w pobliżu jednej ze Stref). Historia zaczyna się, gdy ma lat 23, jest kawalerem, pracuje jako laborant w Międzynarodowym Instytucie Obcych Cywilizacji, w filii w Harmont. Od czasu do czasu zakrada się do Strefy już prywatnie, wynosi z niej różne łupy i sprzedaje na czarnym rynku, co jest surowo zabronione, oczywiście.
W dalszej części powieści Schuhart ma już lat 28, ożenił się z Gitą, z którą ma dziecko. Dziewczynka jest mutantem, całe jej ciało pokrywa futro. Redrick nie pracuje już w Instytucie, a za swoją nielegalną działalność w Strefie, trafia do więzienia.
Poza mutacjami dzieci stalkerów pojawia się w Harmont jeszcze jedna anomalia – zmarli wracają do… częściowego życia.
Ciekawostka. W 1979 roku powstał w ZSRR film filozoficzno-obyczajowy „Stalker”. Według reżysera, Andrieja Tarkowskiego, związki filmu z powieścią Strugackich są bardzo powierzchowne i właściwie sprowadzają się tylko do użycia dwóch słów: „stalker” i „zona” (Strefa). Fantastyki w nim mało albo wcale, za to radzieckiej czy komunistycznej propagandy, całe mnóstwo. Jedna z gorszych adaptacji filmowych, jakie w życiu widziałem.
„Poniedziałek zaczyna się w sobotę”.
Jest to tom pierwszy cyklu „INBADCZAM”. Drugi (i ostatni) nosi tytuł „Bajka o Trójce”.
Programista z Leningradu, Aleksander Iwanowicz Priwałow, jedzie do Sołowca swoim prywatnym moskwiczem (wow!), żeby spotkać się tam ze znajomymi. Zatrzymuje go dwóch mężczyzn ze strzelbami, Roman i Wołodia, którzy proszą o podwiezienie i Priwałow ich zabiera. Po drodze okazują się sympatycznymi naukowcami, którzy proponują mu pracę w INBADCZAM-ie (Instytucie Badań Czarów i Magii) w Sołowcu. Ale na początek oferują mu nocleg w dziwnym domku/muzeum Nainy Kijewnej. Staruszka zgadza się go przenocować pod warunkiem, że nie będzie w nocy „cmykał” zębem – cokolwiek to znaczy.
Następnego dnia zostaje (w pewnym sensie) zmuszony do podjęcia pracy w INBADCZAM-ie. Spotyka gadającego kota Wasyla, byłego alkoholika skrzata Tichona, rusałkę na drzewie, wampira Alfreda, smoka Gorynycza, towarzysza Wybiegałłę, magiczną kanapę, jakieś dżiny, ifryty itp.
Podobno – sam na to jakoś nie wpadłem – powieść miała być krytyką czarno-białych, naiwnych amerykańskich powieści fantastycznych z tamtych czasów, to jest z lat sześćdziesiątych. Bo albo jest w nich o świetlistych bohaterach, albo o obrzydliwych potworach. Nie jestem znawcą fantastyki z tamtego okresu, więc może i taka była, nie wiem.
Podczas lektury przypomniałem sobie, że już kiedyś próbowałem to czytać, ale jakoś nie wyszło. Nudziła mnie ta książka, a jako nastolatek, nie za bardzo rozumiałem, o co w niej chodzi. Teraz wydaje mi się, że autorzy pisali o wykorzystaniu czarodziejów w służbie komunizmu. Powieść groteskowo-abstrakcyjna.
„Ślimak na zboczu".
Tak zagmatwana, że po jej zakończeniu nadal nie jestem pewien, o co chodzi. Są to jakby dwie historie, dwa światy, które łączy dziwaczny, magiczny LAS. Wydaje się, że jeden z bohaterów chce się tam znaleźć, a drugi – stamtąd uciec.
Po Lesie wędruje Kandyd (niepełnosprawny w wyniku wypadku lotniczego). W Lesie nie ma sensu używać jakichkolwiek map, bo punkty topograficzne zmieniają się każdego dni i nie obowiązują prawa fizyki. Po Lesie krążą martwiaki i inne tajemnicze stwory.
Drugi świat, to Zarząd do spraw Lasu, przez który brnie Pierec (urzędnik państwowy). Zarząd wydobywa z ludzie wszystkie ich słabości, wady charakteru. W Zarządzie wszystko jest nieprawdopodobne i niezrozumiałe.
„Trudno być bogiem".
Obca planeta, dziesięć kontynentów, wiele państw/królestw. Ludzie bardzo podobni do Ziemian. Ustrój zbliżony do europejskiego średniowiecza połączonego z faszyzmem. Czas walk na miecze, jazdy konnej itd. Naukowcy, historycy, socjologowie z Ziemi, a jest ich tam dwustu pięćdziesięciu, drogą obserwacji uczestniczącej badają życie i rozwój tej społeczności. Głównym bohaterem i jednym z obserwatorów jest Don Rumata (Anton). Wyszkolony na Ziemi w technikach walki, które w Arkanarze będą znane za setki lat, nikomu nie robi większej krzywdy (nie zabija), ale zawsze potrafi się obronić.
Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy w państwie dochodzi do przewrotu. Dyktaturę quasi faszystowską ministra don Reby zastępuje autokracja klerykalna, sługi bożego… don Reby. Podczas rozruchów i walk ulicznych ginie dziewczyna Don Rumaty i jego służący, a nawet przyjaciele, a on sam przestaje się przejmować cudzym życiem.
„Miliard lat przed końcem świata”.
Leningrad (w ZSRR, miasto Lenina), lato. Uczeni z najróżniejszych dziedzin, na przykład astrofizyk Malanow, natykają się w swoich pracach i badaniach na pozornie błahe, ale jednak bardzo trudne do pokonania przeszkody. A to pilny telefon, a to odwiedziny koleżanki żony, a to podobne drobiazgi, które z czasem stają się przeszkodami coraz bardziej poważnymi. Ktoś lub Coś wyraźnie nie chce dopuścić do nowych odkryć, do zmian czy znaczącego rozwoju.
Bohaterowie, przy wódce i herbacie, pogryzając kawior, toczą niekończące się dysputy, z których właściwie nic nie wynika.
Do pewnego stopnia króciutka powieść mogłaby być uznana za bardzo delikatną i ostrożną krytykę ustroju, ale… może to tylko moje rojenia.
Ostatecznie… „Piknik na skraju drogi" i „Trudno być bogiem" okazały się prawie tak znakomite, jak wtedy, gdy miałem z siedemnaście-dziewiętnaście lat. „Poniedziałek zaczyna się w sobotę" – powieść znośna, czasem po dziecinnemu zabawna. „Ślimak na zboczu" – nie rozumiem, nie wiem, o co chodzi. „Miliard lat przed końcem świata” – początek może i niezły, ale później wygrywa marność nad marnościami. Powieść z 1984 roku zestarzała się nie najlepiej.