Wyobraźcie sobie kawałek drewna i będziecie mieli styl Anathemy. Język Podgórskiego jest kanciasty, bez charakteru. Fragmenty emocjonalne brzmią dokładnie tak samo jak fragmenty opisowe. Cierpią na tym przede wszystkim dialogi. Są po prostu drętwe i wszyscy bohaterowie mówią dokładnie tym samym głosem. Na domiar złego autor próbuje nam zobrazować realia życia przegniłego od wódy i przemocy domowej, gdzie... nikt nie przeklina. Na podkarpackim zadupiu? W czasach komuny?? No nie wierzę, a ponadto u Johna Irvinga są przecież przekleństwa, u Olgi Tokarczuk również, to samo z innym noblistą Marquezem! Ale, jak widać, Piotr Podgórski postanowił nie zniżać się do ich poziomu. Niestety, w rezultacie niczego wielkiego nie osiągnął oprócz wybielenia brudów opowiadanej przez siebie historii.
Ale to jeszcze nic! W powieści mowa o czasach, gdy policja zwała się milicją, a dom z pustaków pokrytych bluszczem był oznaką nowoczesności. I nie wspominałabym o tym, gdyby autor nie dodał przy okazji, że w tych samych ciężkich czasach podróże po świecie były czymś niekłopotliwym, a główny bohater w ósmej klasie poznał trzy języki obce i śmiało mógł się równać z wioskowym leśnikiem, który zna łacinę jak własną kieszeń. Tak, panie autorze, zgadzam się całkowicie - podkarpacka wieś za komuny była prawdziwą oazą wolności i osobistego rozwoju. Zupełne przeciwieństwo Nowego Jorku przedstawionego nam ileś tam lat później, gdzie elity zostawiają majątek u psychoterapeutów, których ekspertyzy niewiele różnią się od darmowych porad z internetu. Ironia pozostaje jednak wyłącznie po mojej stronie, bo w książce autor potraktował te porady na poważnie i główny bohater, wszechstronnie uzdolniony, wierzy im na słowo. A im dalej w las...
Ktoś mógłby teraz powiedzieć: czepiasz się Bestio. Możliwe, ale nie czepiałabym się, gdyby fabuła tej książki była bardziej zajmująca niż pisanie tej recenzji. Zamiast tego mamy rażącą przewidywalność połączoną z dość wątłą naturą i tak niezbyt licznych punktów zwrotnych, które niemalże w całości zdradza blurb na okładce. Do tego doliczyć trzeba marnotrastwo potencjału. Ot, spotykają się wiejskie kobiety na przykład i opowiadają sobie historie. Były magiczne. No i tyle w tym temacie! Podgórski dosłownie zamknął wszystko zdaniem „były magiczne”. Kurde, chciałabym choć trochę skosztować tej atmosfery, ale niestety pisarz w nosie ma moje czytelnicze zachcianki. To samo z burzą. Deszcz pada, wiatr wieje, jakiś piorun walnie, drugi no i właściwie tyle i dopiero po paru stronach z dialogu dowiaduję się, że to było oberwanie chmury i w ogóle jakieś przerażające burzysko. Serio, panie autorze? Aż tak przerażające było to burzysko? No nie sądzę :/
Tak, klimat w Anathemie przypomina wygazowane piwo. Znaczna część akcji toczy się na łemkowszczyźnie, a w powieści nie czuć tego za grosz. Na pewno nie tak jak u Stasiuka. Podobnie można powiedzieć o wątku degeneracji rodzinnej, który nie może równać się z Gnojem Wojciecha Kuczoka. Wątek paranormalny natomiast jest tak daleko od Stephena Kinga, jak owa łemkowszczyzna od Nowego Jorku (z całym szacunkiem do łemkowszczyzny). Rzekomo straszna klątwa jest strasznie byle jaka, a jej tajemniczość przypomina tajemniczość pudełka z zapałkami, w którym - uwaga! - ukryte są zapałki.
To wszystko nie znaczy jednak, że Anathema jest porażką całkowitą. O ile dla tej książki nie ma miejsca na górnej półce, o tyle trudno ją postawić również i przy podłodze, gdzie są takie perełki jak Miłość leczy rany na przykład. W fabule Anathemy nie ma więc chaosu i bałaganu jak u Bondy. Wszystko przebiega w prostej linii punk po punkcie z poszanowaniem logiki. Nie ma też pourywanych w połowie wątków ani rozmnożonych postaci tylko po to, aby książka była grubsza o te dwieście stron. Co więcej Piotr Podgórski nie stara się czytelnikowi wcisnąć żadnych poglądów ani górnolotnych teorii, żeby za wszelką cenę mówić o czymś na czasie. W gruncie rzeczy jest to bardzo prosta (niewyszukana) historia, pełna równie prostych emocji, które każdy może zrozumieć. I to jako tako balansuje liczne niedociągnięcia techniczne, na których wyżyłam się wcześniej. Niemniej jednak za swoje pieniążki oczekuję czegoś więcej. Czegoś, co nie będzie aż tak proste, aż tak mało ambitne. Czegoś, co po odłożeniu nie będzie mi się kojarzyć z kolejną produkcją TVP.