27 śmierci Toby’ego Obeda recenzja

Jak beztroska Kanata stała się Kanadą.

WYBÓR REDAKCJI
Autor: @snaky_reads ·8 minut
2023-09-14
1 komentarz
8 Polubień
Do "27 śmierci Toby'ego Obeda" miałem dwa podejścia. Pierwsze nie było udane, ale bardziej z mojej winy. Miesiąc po wypożyczeniu minął błyskawicznie i książkę musiałem oddać do biblioteki. Tym razem jednak udało mi się ją przeczytać. Niczego nie żałuję.

Gierak-Onoszko w swojej książce opisuje sytuacje osób, ofiar, które trafiły do tzw. szkół z internatem. Niech jednak nazwa nikogo nie zmyli. W zasadzie były to placówki integracyjne, które miały wykorzenić z rdzennych mieszkańców Kanady wszystko, co władzy kojarzyło się z "byciem dzikusem" i odstawało od europejskich, katolickich/protestanckich standardów. Były to ośrodki, w których panowała niewyobrażalna przemoc fizyczna, w tym seksualna, psychiczna, kulturowa, językowa, duchowa. A to wszystko w jednym celu - żeby "dzieci dzikusów" wychować na pour la mode européenne.

Kary w ośrodkach były straszne. Przez publiczne baty wymyślnymi biczami, pejczami, laskami, po siadaniu na krześle elektrycznym czy zmuszaniu współuczniów do zbiorowego gwałtu na "winnym". Za co stosowano takie tortury? Ot, np. za mówienie w języku inuktitut. Co z tego, że dzieci umiały tylko jeden język, w którym mówiły w domu. W szkole obowiązywał angielski. Dochodziło do takich absurdów, że karano (i to z mocy prawa) za... taniec. Tzw. Taniec Słońca i Pragnienia to 6-tygodniowy okres w lecie, podczas którego rdzenni mieszkańcy tańczyli na preriach środkowej Kanady. Zakaz zniesiony został dopiero w 1951 roku. Formą depopulacji były przymusowa sterylizacja dla dorosłych czy tzw. koce gruźlicze. Kiedy w jakimś ośrodku wybuchała epidemia gruźlicy, dzieci dostawały koce. Te, które należały do maluchów, które zachorowały i umarły, były przekazywane dzieciom zdrowym.

"Tej nocy Leguerrier udzielił mi lekcji, którą zapamiętałem na całe życie. Przyniósł do dziecięcej sypialni kota o dziewięciu ogonach. Był to pejcz upleciony z dziewięciu osobnych rzemieni, więc przy jednym uderzeniu na ciało spadało dziewięć ciosów równocześnie".

Kto był oprawcą, wymyślał coraz to nowsze, bardziej kreatywne tortury? Księża i zakonnice. Wśród nich były rzymskokatolickie wspólnoty, takie jak szarytki, jezuici czy oblaci. W procederze uczestniczyli również protestanci - anglikanie, metodyści i prezbiterianie. Ale jasne jest, że duchownymi byli tylko z nazwy. Tak naprawdę w większości były to prymitywne bestie, które odczuwały chorą satysfakcję z krzywdzenia dzieci. Mnie szczególnie zszokowała sprawa zakonnicy nazywanej "Miss Devil".

Osoby, które przetrwały pobyt w tym bezdusznym miejscu, nazywane są survivors. Na polski przetłumaczylibyśmy to jako "ocaleńcy", choć nie oddaje to w całości angielskiego znaczenia. Polscy "ocaleńcy" są utworzeni od słowa "ocalić", co oznacza, że ofiary zostały uratowane dzięki czyjejś pomocy z zewnątrz. Tak jednak nie było, więc polskie tłumaczenie nie oddaje prawdy w całości. Survivors to "przetrwańcy", czyli osoby, które przetrwały. Każdy bowiem wiedział o tym, że dzieje się im krzywda. Nikt jednak nie przyszedł z pomocą.

Ci "przetrwańcy" mieli bardzo trudne życie. Pobyt w "szkole" ciągnął (i ciągnie) się za nimi często do śmierci. Po wyjściu z powrotem na świat okazywało się, że rodzice nie żyli, a dzieci nie zostały o tym poinformowane. Ten oprawczy system nie miał już pomysłu na absolwentów. Ci popadali w alkoholizm, bili, tak jak ich bito, byli przemocowi, bo wobec nich stosowano niewyobrażalną przemoc, jedli codziennie takie same posiłki o tej samej godzinie, tak jak uczono ich w placówkach - trzeba szanować jedzenie, bo inaczej zostaną zmuszeni do jedzenia własnych rzygowin.

"27 śmierci Toby'ego Obeda" to także świadectwo kolonialnego wyzysku. Przy szkołach często powstawały szkoły zawodowe, które wykorzystywały uczniów jako siłę roboczą. Dzieci pracowały od najmłodszych lat, nawet od 4 roku życia. Były to prace dla maluchów niebezpieczne, które często kończyły się niepełnosprawnością na całe życie.

"Tak naprawdę szkoły nie miały być placówkami oświatowymi, ale samowystarczalnymi farmami pracowników".

Autorka opisuje (choć nieco zbyt pobieżnie) proces przejmowania ziem przez kolonizatorów. Porównałbym to do metafory domu. Rdzenni mieszkańcy żyli spokojnie w swojej społeczności. Pewnego dnia pojawili się ludzie o innym kolorze skóry. Podchodzono do nich z ciekawością. Na początku pojawiali się sporadycznie. Zapraszano ich na ucztę, przyglądano się im, wymieniano podarkami. Byli gośćmi, tak nakazywał zwyczaj. Następnie ci nieznajomi przyszli z propozycją odkupienia części ziem. Stali się więc sąsiadami. W pewnym momencie jednak zaczęli zawłaszczać coraz więcej terenów. Zbliżali się, skracali dystans do domu. W końcu wkroczyli na jego teren. Niektórzy rdzenni mieszkańcy wprost nazywają ich okupantami. Wg samych kolonizatorów zajęli oni ziemię zgodnie z prawem. Zawarli przecież z rdzennymi mieszkańcami umowy. Problem jednak leży w kulturze. Wg europejskiej mentalności tereny należały w całości do tych, którzy je właśnie zajęli. Zdaniem Pierwszych Ludów zaś ludzie ziemią jedynie zarządzają. Ona nie należy do nich.

Skutki tego bezprawnego zawłaszczenia terenów były wielopłaszczyznowe. Wspomnę o jednym aspekcie, który został zmieniony na modłę europejską, bez jakiegokolwiek szacunku dla odmienności kulturowej. Chodzi mi o rolę kobiet w rdzennych wspólnotach. Nie panowały w nich podziały na czynności "tradycyjnie męskie" i "tradycyjnie kobiece". W ostrym, zimnym klimacie kultura nie zamykała kobiet w domu. Musiały one umieć wszystko, cały czas się uczyć, żeby przetrwać. Ponadto małżeństwo było traktowane jako pewna współpraca. Zawierano je, żeby łatwiej się żyło. Jednocześnie nie ograniczało ono wolności seksualnej. Ówcześni małżonkowie żyli w, dzisiaj powiedzielibyśmy, otwartych związkach. Niezwykle fascynująca jest też sprawa trzeciej płci, która w kulturach rdzennych mieszkańców Kanady istniała i była szanowana. Szkoda, że nie powstała o tym żadna publikacja. Z chęcią bym się z nią zapoznał, bo ten temat mnie niezwykle fascynuje. Ale wracając. Tę inną od naszej, ale niezwykle ciekawą i nierobiącą nikomu krzywdy obyczajowość oczywiście kolonizatorzy na czele z, rzecz jasna, Kościołami, zniszczyli.

"Do pomysłu szkół z internatem, organizowanych przez państwo, a prowadzonych przez Kościół, powrócono dopiero na początku XIX wieku*. To wtedy zarządzono nieznany w wielu rdzennych społecznościach restrykcyjny podział na zajęcia żeńskie i męskie. Do tej pory nie było ról wyraźnie przypisanych do biologicznych płci. Sama płeć była zresztą czymś płynnym, podlegającym wyborowi. Zdarzało się więc, że mężczyzna chciał żyć z mężczyzną albo pragnął pełnić w rodzinie typowo matriarchalne funkcje. Obyczaj wymagał, by podkreślić swoją kobiecość odpowiednim, żeńskim strojem. Jego wybór był powszechnie szanowany, a otoczenie ułatwiało mu podjęcie nowej roli.

Hołubiono też ludzi dwóch dusz, w których ciałach pomieszkiwały - jednocześnie lub naprzemiennie - jaźń męska i kobieca.

Kościół katolicki nie mógł się na to godzić. Postanowił "zbawić Indian od grzechu", choćby wbrew ich woli. Cały system kolonizacji, w tym stworzenie szkół z internatem, miał być jednak dla ich dobra. Cóż, że chodziło o dobro dopiero w przyszłym życiu".
* Pierwsza szkoła powstała na początku XVII wieku, jednak do XIX wieku placówki nie były popularne.


W tym wszystkim w Kanadzie bardzo ważna jest sprawa rozliczenia z przeszłością. Utworzono więc Komisję Prawdy i Pojednania, która wypracowała Raport. Zawarto w nim zeznania świadków - zarówno tych, którzy sami byli uczniami szkół, jak i ich rodzin. Świat dowiedział się o strasznym procederze, który miał miejsce praktycznie do końca wieku XX. Ostatnią placówkę bowiem zamknięto w 1979 bądź 1980. Pierwsze przeprosiny i wyrazy głębokiego żalu zaczęły spływać od przedstawicieli Kościołów. Przeprosiły głowy wszystkich wspólnot, oprócz Kościoła katolickiego. Ukorzył się nawet premier Kanady, najpierw Harper, potem Trudeau. Choć można zastanawiać się, na ile był to gest czysto polityczny czy dyplomatyczny, to jednak bez wątpienia był niezwykle ważny.

"Raport Komisji (...) to księga hańby i jednocześnie księga wyjścia, od krzywdy do przebaczenia, od wyznania do zadośćuczynienia. Kilkuletnia praca nad nią była tak wymagająca, że sędziowie komisji mieli zagwarantowane wsparcie psychologiczne i duchowne. (...) Ostateczny raport ma sześć tomów. (...) W kraju, który uważa się za obrońcę praw człowieka, bastion tolerancji i otwartości, konfrontacja z tą lekturą była szokiem".

W tym rozliczaniu jednak dochodzi do absurdów, za który uważam np. sprawę białej artystki inspirującej się rdzennym twórcą. Zarzuca się jej, że nie ma takich samych traumatycznych doświadczeń, jak osoby o ciemniejszym kolorze skóry. Krótko mówiąc - jest biała, przez co kala to, co chce rdzenny artysta przekazać. Kradnie kulturę Pierwszych Ludów. Stop, tak to zdecydowanie nie działa. To budzi mój ogromny sprzeciw. To, że artysta tworzył dzieło z myślą, że przekaz będzie jeden, że ludzie będą widzieli w jego twórczości tylko i wyłącznie to, co on sam chce przekazać, jest absolutnie błędny. Nie zabierajmy wolności sztuce, artystom. Nie nadużywajmy słów "przemoc", "kradzież". Inspiracja nimi nie jest. To piękne, że biała kobieta inspiruje się nieswoją kulturą. Na tym polega przenikanie się kultur, które we współczesnym świecie jest nieuchronne. To nieprawdopodobne, jak za inspirację jakimś artystą można zostać tak bardzo zlinczowanym i wyłączonym z życia publicznego. Z drugiej jednak strony mamy chłopaka artystki, który wysuwa absurdalne oskarżenia w stronę rdzennych mieszkańców. I tak jedni szczują na drugich, klepiąc się po pleckach, a drudzy szczują na pierwszych, klepiąc się po główce. W książce opisana jest też np. sprawa zmiany tytułu obrazu Emily Carr, bo zawierał słowo "indiański", co też sięga, jak dla mnie, absurdu.

Przed Kanadą stoi trudne zadanie, bardzo trudne. Musi racjonalnie pogodzić się z duchami przeszłości. Nie chcę czarnowidzić, ale ta przeszłość, z którą nieumiejętnie Kanadyjczycy próbują się rozliczyć, jest zbyt drażliwym i gorącym tematem. Można to porównać do katastrofy smoleńskiej czy okresu PRL-u. W Kraju Klonowego Liścia biali mieszkańcy są generalizowani. Opisywani jako nawet nie potomkowie agresorów, tylko agresorzy. Z grupy ofiar próbuje zrobić się przemocowców, a z grupy potomków, podkreślam potomków, agresorów, grupę ofiar. Co więcej, rząd wchodzi w tę retorykę.

Najgorsze chyba w tym wszystkim są zdania, które przewijają się na kartach reportażu wielokrotnie. Mianowicie "Kanada wiedziała". Wiedziała, ale nic z tym nie zrobiła. Dochodziły do niej pogłoski, co się dzieje, ale sprawą interesowały się nieliczne jednostki. Ale właściwie kto kryje się za tą "Kanadą"? Jakie żywe istoty, które zdolne byłyby przeciwstawić się systemowi i walczyć o prawa rdzennych mieszkańców? Cały Naród?

Kanada przez przeczytaniem książki kojarzyła mi się głównie z liściem klonu, młodzieżowym, przystojnym premierem, celem podróży emigrantów czy Wyspą Księcia Edwarda i Anią z Zielonego Wzgórza. Jednym zdaniem - kraj mlekiem i miodem płynący. Jednak już po lekturze do tych beztroskich skojarzeń dołącza kolejne - bezwzględne szkoły z internatem. Gwarantuję, że po lekturze postrzeganie Kanady, a w zasadzie Kanaty, czyli "naszej wsi" w językach rdzennych mieszkańców, zmieni się Wam diametralnie.

Moja ocena:

Data przeczytania: 2023-09-13
× 8 Polub, jeżeli recenzja Ci się spodobała!

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
27 śmierci Toby’ego Obeda
27 śmierci Toby’ego Obeda
Joanna Gierak-Onoszko
8.5/10
Seria: Reporterska (Dowody na Istnienie)

To też jest Kanada: siedem zapałek w słoiku, sny o czubkach drzew, powiewające na wietrze czerwone suknie, dzieci odbierane rodzicom o świcie. I ludzie, którzy nie mówią, że są absolwentami szkół z in...

Komentarze
@Klosterkeller
@Klosterkeller · około rok temu
Czy książka świadczy o Kanadzie, czy o Kościele katolickim? Bo mnie się wydaje, że o tym drugim zdecydowanie bardziej.
@snaky_reads
@snaky_reads · około rok temu
A ja wolę nie oceniać, który podmiot zawinił bardziej. Kościół katolicki (ale też Kościoły protestanckie) prowadziły placówki, obsadzały w nich księży, zakonnie i pastorów. Państwo cały proceder nadzorowało, zapoczątkowało i, przynajmniej na papierze, kontrolowało. Chociaż o kontroli nie ma tu w zasadzie mowy. Placówki były przez Kanadę finansowane, podlegały państwu. To, że kraj nie przyczyniał się bezpośrednio do czynienia zła, o niczym nie świadczy moim zdaniem.
× 1
27 śmierci Toby’ego Obeda
27 śmierci Toby’ego Obeda
Joanna Gierak-Onoszko
8.5/10
Seria: Reporterska (Dowody na Istnienie)
To też jest Kanada: siedem zapałek w słoiku, sny o czubkach drzew, powiewające na wietrze czerwone suknie, dzieci odbierane rodzicom o świcie. I ludzie, którzy nie mówią, że są absolwentami szkół z in...

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki

Zobacz inne recenzje

Wielu ludziom Kanada kojarzy się z bogatym, bezpiecznym i pięknym miejscem do życia. Tak było kiedyś i tak jest teraz. Nie bez powodu magazyny, gdzie gromadzono przedmioty zagrabione więźniom Auschwi...

@Jezynka @Jezynka

Kanada - kraj, który kojarzymy przede wszystkim z liściem klonu na fladze, syropem klonowym, pięknymi krajobrazami, a samych jego mieszkańców często określa się jako uprzejmych, spokojnych i dobrze w...

@cafeetlivre @cafeetlivre

Pozostałe recenzje @snaky_reads

Traktat o łuskaniu fasoli
Niedosyt istnienia

Myśliwski wprowadził powieść poetycko-filozoficzną na zupełnie inny poziom. "Traktat o łuskaniu fasoli" to dla mnie ciekawy powiew świeżości i, przede wszystkim, nowej j...

Recenzja książki Traktat o łuskaniu fasoli
To, co zostało
I znowu ci Amerykanie...

@YouTube Siedzę już 10 minut przed pustym polem tekstowym, w którym miałem pisać recenzję i nie wiem, co robić. "To, co zostało" jest powieścią współczesną napisaną w 20...

Recenzja książki To, co zostało

Nowe recenzje

Mord w Las Vegas
Bożonarodzeniowa impreza we wsi
@zanetagutow...:

Święta Bożego Narodzenia mają swój niepowtarzalny urok. Zapach jabłek, cynamonu i pomarańczy, goździków. Światełka, neo...

Recenzja książki Mord w Las Vegas
Duma i gniew. Uciekinierzy
Europa schyłku XVIII wieku, morderstwo, intrygi...
@burgundowez...:

W „Uciekinierach” z serii „Duma i gniew” Joanna Jax ponownie pokazuje nam swoją niezwykłą biegłość w kreowaniu wielowym...

Recenzja książki Duma i gniew. Uciekinierzy
Wieczorne gody
Zamknięcie trylogii “Saga o ludziach ziemi” - “...
@liber.tinea:

Ostatnia część sagi o “prostym” życiu chłopów z kujawskiego Sokołowa. Zachwycające zakończenie historii “o ludziach, kt...

Recenzja książki Wieczorne gody
© 2007 - 2024 nakanapie.pl