Już wiem, że trudno mi będzie napisać dobrą recenzję tej książki. Przyczyna? Rzadko co robi na mnie tak potężne wrażenie, że nie potrafię tego opisać. Ozzy namieszał mi w głowie swoją szczerością, dobrocią i totalną prostotą.
Ale od początku… Samego Ozzy’iego Osbourne’a nie trzeba nikomu przedstawiać. Niesamowity ojciec światowego rock’n'rolla. Wieloletni frontman kultowej kapeli Black Sabbath. Gwiazda sitcomu The Osbournes emitowanego przez MTV. Odgryzacz głów nietoperzy i totalny przekręt, który nie cofnie się przed niczym żeby zaskoczyć publiczność. Książe Ciemności oskarżany często o nawoływanie młodzieży do samobójstw i przekazywanie treści antyreligijnych.
Mogłabym tak pisać i pisać, ale po co ucierać powtarzane przez lata slogany? Ozzy Osbourne jaki jawi nam się z książki „Ja Ozzy” nie przeczy temu co powyżej, ale nadaje słowom i wydarzeniom nowy kształt. Krok po kroku prowadzi czytelnika przez swoje życie, nie zapominając o najdrobniejszych szczegółach. Zaczyna w małej angielskiej mieścinie, przechodzi przez wszystkie stadia upodlenia od pracy w rzeźni, więzienia, próby morderstwa kończąc jako multimilioner z podniesioną głową, cudowną rodziną i niezachwianą hierarchią wartości.
Z reguły nie wierzę ludziom, którzy piszą autobiografie. Wydaje mi się, że przemawia przez nich chęć wybielenia się przed tłumem, który chce czytać tylko wesołe historyjki z życia swoich idoli. Ozzy’iemu nie uwierzyłam tylko w jednej kwestii. Na początku swojej książki zaznaczył, że jest słabo wykształcony, ledwo czyta i pisze. Dla mnie to wierutna bzdura, bo jeśli Ozzy naprawdę napisał tą książkę tylko z niewielką pomocą asystenta, to jest jednym z moich ulubionych i najbardziej utalentowanych pisarzy. Razem z nim przeszłam przez 62 lata jego życia z zapartym tchem, dosłownie czując smród jego rzygów, dusząc jego żonę i z trudem przeżywając męki kolejnych odwyków.
Po prostu niesamowitym jest fakt, że absolutnie nie mam się do czego doczepić. Osbourne jest wspaniale taktowny. Wspomina o rzeczach, o których należało wspomineć, nie wydawając osądów, nie podważając niczyjego zdania, szanując uczucia innych. Ozzy jest dla mnie niedoścignionym przykładem osoby, która ma nadprzyrodzoną siłę i, co najważniejsze, ochotę by tą siłę dzielić z innymi. Jeśli macie problem w pracy, domu, gdziekolwiek, gotowe rozwiązanie znajdziecie w „Ja, Ozzy”. Przynajmniej tak to zadziałało u mnie. Po odłożeniu książki długo nie mogłam zasnąć. Zrozumiałam, że to nad czym uganiamy się co dnia nie ma większego znaczenia, a to co liczy się naprawdę jest na wyciągnięcie ręki. Po zamknięciu oczu widziałam sceny z życia Ozzy’iego, tym wyraźniej, że książka wzbogacona jest mnóstwem zdjęć.
Ostatni akapit mojej bezładnej paplaniny chciałabym poświęcić panu Dariuszowi Kopocińskiemu – osobie, która przełożyła to arcydzieło. Jako anglistka mogę śmiało powiedzieć, że było to nie lada wyzwanie. Język Ozzy’iego to niezwykła mieszanina slangu, wulgaryzmów, neologizmów, a niekiedy miałam nawet wrażenie, że archaizmów. Z takiej mieszanki wybuchowej mogła wyjść niezła kicha. Pan Dariusz, natomiast, był tak kreatywny jeśli chodzi o najdziwniejsze nawet formy brzydkich słów, że książkę czyta się fantastycznie. Wiem, że dziwnym może wydawać się fakt, że książka zawierająca słowa wulgarne czyta się świetnie, ale przekonacie się o czym piszę kiedy sami po nią sięgniecie. Pozostaje mi tylko zachęcić Was do lektury i powiedzieć: być może do zobaczenia na sierpniowym koncercie Księcia Ozzy’iego w Gdańsku.