Od momentu wybuchu pandemii obserwuję, z pewnym zaskoczeniem, jak z ludzi - wydawałoby się - miłych i przyjaznych, wychodzi ,,samo złe''. I nie chodzi tu już o egoizm, jakim jest niestosowanie się do tak prostej zasady, jak zakrycie twarzy w miejscu publicznym będącym jednocześnie przestrzenią zamkniętą (biuro, sklep, biblioteka), ale o to, że ludzie zaczynają przelewać na mnie swoje frustracje, zupełnie jakbym była bezpośrednio odpowiedzialna za zaistniały stan rzeczy.
A nie jestem.
Bycie gąbką dla innych, jak nietrudno się domyślić, stało się w pewnym momencie bardzo męczące. Byłam naprawdę zła na tych ludzi, którzy przychodzili nakrzyczeć na mnie, albo nerwowym tonem próbowali przekonać mnie, że jestem idiotką, która nie wierzy w jedyną i słuszną prawdę, którą oni mi właśnie głoszą (pandemii nie ma). I że w ogóle jestem niewolnikiem systemu w służbie Billa Gatesa i NWO.
Tyle słowem wstępu, żebyście wiedzieli w jakim - mniej więcej - stanie ducha trafiłam na ,,Dar gniewu'' Aruna Gandhiego. Bo wiecie, czego, jak czego, ale gniewu było we mnie aż za dużo, kiedy po nią sięgałam. W końcu nawet święty miałby dość.
A jak jest teraz?
,,Dar gniewu'' jest książką-wspomnieniem z dwóch lat spędzonych razem z Ghandim-Bapudżim w aśramie Sevargam. Arun był zagubionym, pełnym gniewu chłopcem, gdy trafił pod opiekę Bapudżiego, a czas, który spędził w jego towarzystwie okazał się mieć nań naprawdę wielki wpływ. Podziw, miłość i chęć podążania za głosem Ghandiego są doskonale widoczne w narracji Aruna. Samego zaś Mahatmę mamy okazję obserwować przez intymny pryzmat spojrzenia wnuka - zmiana optyki w tym zakresie jest bardzo ważna, pozwala nam bowiem obcować z człowiekiem z krwi i kości, prawdziwym Bapudżim, człowiekiem, który w młodości również miał problemy z okiełznaniem własnego gniewu. Nie zaś z kimś świętym od urodzenia i w każdym calu doskonałym.
Dzięki Arunowi widzimy zwykłego mężczyznę, a nie półboga. Dziadka, a nie żywą legendę.
,,Dar gniewu'' jest również książką-przypomnieniem o tym, co jest prawdziwie ważne. Gniew rodzi gniew, a jeśli na przemoc odpowiadamy przemocą, to błędne koło się zmyka. Jak miał powiedzieć swego czasu Ghandi: gdyby wszyscy stosowali zasadę oko za oko, to świat byłby pełen ślepców.
Mówiąc o filozofii biernego oporu i wyzbyciu się agresji Arun zwraca uwagę na to, że nie należy sprowadzać jej do wypaczonej koncepcji braku jakiejkolwiek reakcji. Bierny opór wobec zła i nienawiści składa się bowiem z pięciu filarów. Z szacunku, zrozumienia, akceptacji, wdzięczności i empatii.
Pokojowe nastawienie do świata nie znaczy, że mamy akceptować wszystko co nas spotyka i nadstawiać drugi policzek tak długo, aż twarz zdrętwieje nam od ciosów. Oznacza, że powinniśmy spokojnie i z szacunkiem zakomunikować drugiej osobie nasze granice, nawet, jeśli będzie nam się wydawało to trudne. Nawet, jeśli będziemy uważali, że możemy komuś wyrządzić tym samym krótkotrwałą przykrość.
Krótkotrwała przykrość bowiem przeminie pozostawiając po sobie lekcję do zapamiętania.
Więc jak jest teraz? Czy znalazłam odpowiedzi na to, jak w konstruktywny sposób wykorzystać swój gniew? I tak, i nie. Książka Aruna Ghandiego jest jedną z tych pozycji, które wskazują drogę, ale każą zastanowić się nad problemem samodzielnie. Nie znajdziemy w niej gotowych odpowiedzi i objawionych prawd, które możemy łatwo skonsumować i przyswoić, jako własne.
Wydaje mi się, że to właśnie jest jej największym atutem. Fakt, że zmieniła moje spojrzenie na problem, który w większym lub mniejszym stopniu codziennie mnie dotyka.
Teraz nie roztrząsam już tego, że jestem zła. Teraz zastanawiam się, co mogę z tym zrobić. I jest to dla mnie naprawdę diametralna i wyraźnie odczuwalna różnica.
Książkę polecam wszystkim tym, którzy w tych ciężkich czasach czują się podobnie, jak ja się czułam. Myślę, że i Wam jej lektura pomoże.