Wykazanie czegokolwiek w psychologii, tak ‘ponad wszelką wątpliwość’, jest możliwe chyba tylko w przypadku oczywistości. ‘Zakotwiczenia obiektywizującego jej wnioski’ dokonują dla niej albo nauki przyrodnicze albo eksperymenty ilościowe oparte o liczby czy kliniczne badania. W pierwszym przypadku, to odrzucony przez Fromma instynktywizm reprezentowany przez Konrada Lorenza, w drugim równie nielubiany przez profesora behawioryzm w wersji B.F. Skinnera. Pozostał Z. Freud z psychoanalitycznymi narzędziami. W związku z tymi faktami, ciężko mi się czytało ważną, ale i dość hermetyczną pracę „Anatomia ludzkiej destrukcyjności”. Wydobywanie świata umysłowego z podświadomości, którą jakoby dużym stopniu determinuje dzieciństwo, traumy i ‘seksualne imponderabilia’, tworzy z człowieka plastyczną i kruchą konstrukcję. Może ona tłumić pewne stany, wzmacniać inne. Granica między dobrem i złem w samorealizacji się człowieka jest cienka, przynajmniej tak sugeruje autor. Balansując między intuicją, wyuczonymi elementami teorii, praktyką i obserwacją konkretnych wyborów człowieka, Erich Fromm szuka racjonalnego wytłumaczenia dla zła, które deformując jednostkę, niszczy innych, gnębi, dehumanizuje. W popędach szuka odpowiedzi na źródła destrukcji. Wielki problem, który w tej wersji narracyjnej odebrałem z dużą rezerwą.
Nie wiem jak Fromm napisał tę książkę, bo już jej przeczytanie może uszkadzać mózg (*). Jest zbyt często usypiająca, niepokojąca, rozbudowana przypisami. Dostarcza piętrowych konstrukcji autorskiej teorii zła, w duchy freudyzmu z licznymi rozwinięciami, choć też z jednoczesnym porzucaniem wielu mniej udanych koncepcji Sigmunda. Zamysł formujący centralną hipotezę zakłada, że w związku z poszukiwaniem remediów, zło należy podzielić na biologiczną destrukcję i ‘złośliwą’, która wynika z charakteru. Mimo szczerych chęci, nie udało mi się wyłuskać jasnej definicji słowa ‘charakter’. Ponadto nie przekonał mnie Fromm, na czym zasadzać się ma ta różnica między dwoma rodzajami zła. Nie wydobyłem więc z publikacji zasadniczej idei. Najczystsza (choć wciąż niezbyt operacyjna) definicja wybrzmiała na stronie 435, gdzie ludzkie charaktery to „(…) przekonania [które] ich motywują.” Z tego by wynikało, że złośliwość wrodzona (gatunkowa, dziedziczna) wyrasta z niemotywowanych stanów. Ponieważ jestem pod wrażeniem neuropsychologii Sapolsky’ego, który ‘wymiata z człowieka wolną wolę’ i dualizm, a wszystko staje się konsekwencją ‘tańca’ materii, Frommowy język ludzkich uwarunkowań do destrukcji staje się dla mnie mglisty i zbyt często niewiarygodny. Wielokrotnie łapałem się na myśli – skąd to założenie, bo równie dobrze może być inaczej? Takich brzemiennych w skutki nieuprawnionych założeń jest sporo u Fromma, jakby w powielaniu diagnoz Freuda (np. ”masochizm jest starszy niż sadyzm” – str. 528) należało się wykazać się sumiennością.
Nie kupuję sensu analiz plam Rorschacha (str. 435) czy matriarchalnej interpretacji neolitycznego stanowiska z Catalhöyük (str. 202)(**). Jestem sceptyczny wobec głównej metody poszukiwania odpowiedzi na zło na podstawie eksploracji struktury podświadomości (str. 124). Sadomasochizm jest zupełnie inaczej definiowany przez psychiatrię (ICD 11) niż przedstawia książka. Deklaracje o poszukiwaniu odpowiedzi ilościowych na społeczna agresję z wykluczeniem statystyki (str. 211) mnie dodatkowo zachęca do wątpienia w wartości proponowanych wniosków. Pogłębione analizy etologii naczelnych, dokonane chociażby w ostatnich latach przez Franse de Waala, rozwadniają ostro postawione hipotezy Fromma o braku charakterologicznej destrukcji u szympansów. Nie da się dowieść, że siostrzenica Hitlera była jego kochanką (str. 475) (***). Wszystkie te drobne czy rozbudowane w narracje hipotezy, które dla mnie są co najmniej wątpliwe, osłabiają kluczowe wnioski profesora. Ponieważ jestem zaledwie okresowym czytelnikiem prac o psychologii człowieka, to wspieram się na tym, co wyczytam. Z różnych powodów hipotezy Fromma u mnie nie rezonują (****).
PLUSY różnej natury
Z ciekawością przeczytałem rozdział o agresji niezłośliwej (tej biologicznej). W jego ramach, koncepcja narcyzmu grupowego (str. 251) z jednej strony eskalowała się w znany autorowi nacjonalizm hitlerowski, z drugiej boleśnie potwierdza się w XXI wieku, w którym nieśmiało zarysowane przez Fromma wspólnotowe uniesienia, budują współczesne bańki informacyjne. Bardzo dobrze odnalazłem się w tej tematyce, która jest plagą nie tylko ‘owalnych gabinetów’, ale zwykłego życia spokojnych obywateli (*****). Bardziej mieszane uczucia towarzyszyły mi podczas prezentacji destrukcyjnej agresji (tej charakterologicznej). Natłok ‘libidalno-analno-sado-masochistyczno-nekrofilnych’ skojarzeń, nawiązań, dociekań czasem zniesmaczał. Przywołane analizy psychiatrów (str. 389-400) muszą być czytane z pełną świadomością i na własną odpowiedzialność. Przy przykładach tam podanych, filmowe brewerie Hannibala Lectera to zabawa w piaskownicy. Wypada taką dosadność przemilczeć. Warto za to wspomnieć o konkretnych przykładach, na których Fromm skupił się pod koniec pracy. Stalin, Himmler i przede wszystkim Hitler, to emblematy realizujące Jego teorię agresji w prawdziwym życiu. Rozbudowana psychoanaliza ‘kaprala i prawie malarza’ to zapewne wzorcowy przykład zastosowania freudowskiej maszynerii. Nekrofilia Hitlera (rozumiana jako radość z anihilacji ludzi, narodów, struktur zurbanizowanych, itd.) chyba dobrze dopowiada typowe biografie historyczne. Oferuje czytelnikowi kilka płodnych we wnioski myśli, jakby wprost z autopsji chorego umysłu, który terroryzował świat. W ogólności, sugestywny język Fromma w książce służy różnym celom. W większości przypadków nie odebrałem go dobrze. Z jednym wyjątkiem. Wprowadzając ‘nekrofilię jako złośliwą agresję’, przygotowującą nas na Führera, celnie diagnozuje upadek ludzkiej emocjonalności. Choć nie miał wyobraźni sięgającej obecnego internetowego uzależnienia, to plastycznie i w punkt obnażył pustkę człowieka współczesnego (str. 415):
„Odwraca się od życia, osób, przyrody, idei – mówiąc krótko, od wszystkiego, co jest żywe; przekształca całe życie w rzeczy, włączając w to samego siebie oraz manifestacje własnych ludzkich władz, rozumu, postrzegania, słyszenia, smaku, miłości. Seksualność staje się umiejętnością techniczną (‘maszyną miłości’), uczucia tracą głębię, czasami zastępuje je sentymentalizm; radość, wyraz intensywnej wewnętrznej pełni życia, zastępują ‘zabawa’ lub kolejna podnieta; a cała miłość i czułość, jakie człowiek posiada, kierują się ku maszynom i gadżetom.”
Moim zdaniem Fromm zdecydowanie lepiej dociera do czytelnika z pozytywnymi publikacjami, stąd popularność Jego „O sztuce miłości”.
„Anatomia ludzkiej destrukcyjności” to lektura trudna i zbyt długa. Z mojej perspektywy, człowieka formowanego edukacyjnie na odległym od psychologii materiale, należałoby książkę skrócić. Połowę bym wyrzucił, bo między słowami, z przedmowy polskiego socjologa, da się wyczytać postawione zarzuty o anachronizmach i o metodologicznym naciąganiu faktów u Fromma. Brnięcie przez Jego wystudiowane w młodości techniki jest obecnie chyba mało przydatne w życiu. To być może dobra lektura dla fanów neo-freudyzmu, ale nie dla ‘zwykłego czytelnika’ szukającego prawd o naturze ludzkiej. Profesor łączy w publikacji filozofię nauk społecznych z dość wybiórczo dobranymi przykładami niereprezentatywnej próbki. Bardzo sprawnie otwiera kolejne poziomy ciemnych zakamarków duszy, choć ostatecznie dominuje dość wyrachowana optyka, która być może ‘dostosowała się’ do tematyki monografii.
DOSTATECZNE – 6/10
/numeracja stron na podstawie wydania: Dom Wydawniczy REBIS 2019/
=======
* Inspiracji do ‘wyduszeni’ z siebie tej opinii szukałem w płycie Pink Floyd „The Dark Side of the Moon”. Na wielu poziomach ten album wpasowuje się w tekst Fromma. Już słowa z offu w „Speak to me” [Mów do mnie] są sugestywne:
"I've always been mad, I know I've been mad, like the most of us are. It's very hard to explain why you're mad, even if you're not mad." [Zawsze byłem szalony/wariatem, wiem to - większość z nas jest. Bardzo trudno wyjaśnić dlaczego jest się szalonym, nawet jeśli się nie jest.]
A to dopiero początek, skoro jednym z utworów jest właśnie „Brain Damage” [Uszkodzenie mózgu]. Taki przydługi i nie na temat przypis pokazuje, jak bardzo ciężko mi się zbiera do pisania. Zupełnym przypadkiem płyta Pink Floyd ukazała się w tym samym roku, co książka Fromma. A może to nie przypadek?
** Chociażby w „Narodzinach wszystkiego. Nowa historia ludzkości” [Zysk i S-ka 2022], Graeber i Wengrow dementują matriarchalny mit (str. 221-223), wywnioskowany dla tego stanowiska archeologicznego, który posłużył Frommowi w ważnej analizie.
*** W dwutomowym studium „Hitler” V. Ullrich [Prószyński i S-ka 2015,2021] pokazuje dość jednoznacznie na brak dowodów na cielesność związku z Geli Raubal. Swoją drogą ciekawe, jak bardzo twórczo i destrukcyjnie może działać na człowieka malutka duńska wyspa Helgoland. W 1925 Heisenberg leczył tam migrenę i uczulenie, a w 1928 Hitler trajkotał z Geli. Pierwszy odkrył tam mechanikę kwantową, a drugi zapewne uwierzył we własną wielkość. Znowu widać cienką granicę między dobrem i złem, oraz że męczy mnie ta opinia. :)
**** Pinker, Haidt, Sapolsky, Gazzaniga, Zimbardo, Łukaszewski, Wojciszke – autorzy, których publikacje mam - nie wspominają o Frommie wcale w kontekście ludzkiej kondycji. Ten piąty autor może mieć osobiste napięcia z Frommem (jego eksperyment więzienny został w książce ‘rozjechany’). Jednak nieobecność gremialna jest wysoce zastanawiając.
***** W tą tematykę świetnie praktycznymi przykładami wpisuje się Dan Ariely z „Nie do wiary. Irracjonalne przekonania racjonalnych ludzi”. W książce tej przykłady konkretnych zachowań potwierdzają bardziej teoretyczne analizy Fromma sprzed ponad pół wieku.