Hokeiści. Nie ma co ukrywać, że od jakiegoś czasu panuje moda na książki z hokejem w tle. Nie wiem, jak u innych, ale w moim przypadku miłość do nich rośnie z każdą kolejną przeczytaną historią. W tym gronie, pojawiła się oczywiście książka "Coffee On Ice".
Mason ma za sobą ciężki sezon. Jego drużyna odpadła z walki o Puchar Stanleya, który od zawsze był jego marzeniem. Pogodzenie się z tym jest nie lada wyzwaniem, a do tego wszystkiego dochodzi jeszcze zmiana trenera. Niby nic, ale komplikacji dodaje fakt, że jest on ojcem Avery, a tę dziewczynę nasz bohater pamięta doskonale, mimo że nigdy nie lubiła wyróżniać się z tłumu.
Gdy ich drogi ponownie się skrzyżują, wszystko zacznie nabierać nieco innego kierunku niż wcześniej, ponieważ tym razem, mężczyzna nie będzie chciał odpuścić. Czy ich relacja, mimo tajemnic z przeszłości, nabierze odpowiedniego tempa? W końcu nie będą w tym wszystkim sami. Na szali znajduje się również inne, malutkie serduszko.
Zawodowy hokeista oraz była łyżwiarka, która w dodatku jest samotną matką. Brzmi intrygująco, prawda? Słusznie. Połączenie pasji bohaterów co do łyżew, lodu, daje przewagę i dodatkową naturalność w tym, co Autorka dla nich wymyśliła.
Mimo ogromnej popularności romansów sportowych, zwłaszcza z hokeistami, mam ogromną przyjemność powiedzieć Wam, że "Coffee On Ice" to jedna z najlepszych historii tego typu, jaką możecie przeczytać. Urzekła mnie już od pierwszych rozdziałów. Lori skradła moje serce pomysłem, wykonaniem, ale przede wszystkim - bohaterami. To oni tworzą tu grupę, która pokazuje nam, jak cudownie więzi, relacje można stworzyć, jak ważne jest wsparcie innych osób.
Zaczynając od naszych głównych postaci. Relacja slow burn, która rozwija się między nimi wywołuje uśmiech na twarzy. Moje serce miękło przy każdym geście, który sobie okazywali. Mimo, że życie nie szczędziło im przeszkód, trudnej przeszłości, udało im się zbudować coś pięknego. Oczywiście nie udałoby się to bez pomocy niezawodnych przyjaciół. Przechodząc do nich - tu dopiero czeka Was zabawa! Kocham całym sercem Masona, Avery, ale nie byliby tacy sami bez Cassie, Wayne'a i przede wszystkim uroczego, bezpośredniego czterolatka - Patricka.
Sceny z tym chłopcem zdecydowanie należą do moich ulubionych. Wiem, że wielu czytelników podzieli moje zdanie.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o połączeniu dwóch motywów, które uwielbiam - age gap (tutaj dziewięć lat), a do tego he fell first.
O ile sama różnica wieku w teraźniejszości nie ma znaczenia, tak kilka lat wcześniej miała wpływ na relację bohaterów. Co do drugiego motywu - mogę napisać po prostu 'ach, Mason'. To powinno wystarczyć.
Przed Wami historia, która chwyta za serce, wywołuje uśmiech na twarzy, daje nadzieję na to, że człowiek może odnaleźć szczęście, którego nie musi szukać zbyt daleko, bo wystarczy, że otworzy oczy. No dobra, potrzebna też jest przypadkowo rozlana kawa i lista, która podpowie, jak skraść serce Avery.
Nawet nie wiecie, ile razy się śmiałam, ile razy uroniłam łzy. Tak, nie zawsze było łatwo i kolorowo. Bądźcie gotowi na masę emocji, różnorodnych. Dajcie się porwać na lód i na kawę!