Książka ma kilka wad i niedociągnięć, jednak w pewnym stopniu pokrywa je narracja: czuć, że jest to książka pisana przez fana dla fanów. Język nie sili się na jakąś Proustowską ekwilibrystykę, ale do tej muzyki brzmi w sam raz - jest konkretnie i często z jajem.
Wielbicieli obiektywizmu może razić dosyć stronnicze podejście do poszczególnych zespołów, ale widać u autora uwielbienie i oddanie dla całej szkoły szwedzkiego łojenia.
Miejscami jest chaotycznie, gdy cytaty muzyków mówią coś wręcz odwrotnego do tego, co autor wyłuszczał akapit wcześniej . Albo gdy uznaje za death metal coś, co nim raczej nie jest, bo... tak mu wygodnie. A i zespół kultowy, więc czemu nie przypiąć łatki. Nieładnie.
A zresztą: temat szufladek na niwie muzycznej jest zawsze problematyczny, a że jest to książka w całości napisana subiektywnie, to kto mu broni.
I ostatnia rzecz, choć to może wina tłumaczenia: pojawiające się co jakiś czas "chłopacy". Nie wiem sam czemu, ale ilekroć to słyszę lub czytam, to jest to dla mnie bolesne niczym kop w krocze.
Ale... to chyba jedyne wady. Pewnie, można by się pokusić o pójście dalej w chronologii, ale jaka wtedy by z tego kobyłą wyszła? Sam początek i trochę rozwinięcia sceny w pełni wystarczają (później i tak się niezbyt dużo działo, tak porównując). A i sam autor chyba się do tego nie palił, bo da się wyczuć, że mamy do czynienia z demówkowym ortodoksem, wielbicielem prapoczątków działalności zespołów, gdy nie było kasy na dobre studio i jako taki sprzęt. Produkcja syfiasta, nic nie słychać, gitary rzężą, ale jest true i kult - zabawne jak skurczybyk, ale czasem Ekeroth nie może się przed czymś takim powstrzymać.
Historię szwedzkiego nurtu czyta się znakomicie, materiał jest tu przebogaty, całe taczki zdjęć, ilustracji, cytatów, gigantyczny wykaz zespołów deathmetalowych z tego kraju, takoż amatorskich zinów - naprawdę, książka D.E. ma dla mnie wartość porządnej encyklopedii. A dzięki temu wykazowi będę miał pewnie okazję przekonać się "nausznie" o jakości mniej znanych przedstawicieli tego stylu - i to, zakładam, wielokrotnie.
I tak się człowiek zaczyna zastanawiać, jakim cudem ten nurt wyrósł na takiego potwora, skoro całość sprokurowało kilka tuzinów deko podpitych, wiecznie spłukanych małolatów grających po piwnicach. Przy słuchaniu niektórych nagrań mi samemu szczęka opada do podłogi, gdy uświadomię sobie, że ten czy inny muzyk miał w tamtym momencie góra osiemnaście lat.
Publikacja Ekerotha jest właściwie książka kompletną, bardzo skrupulatnie opisującą burzliwe początki powstania jednego z najciekawszych stylów w szeroko pojętej muzyce metalowej.