Coś mam ostatnio dobrą passę, jeśli chodzi o dobór książek. "Homo Polonicus" Piwowarskiego nie jest może książką bardzo znaną, ale to pozycja ciekawa i na pewno zapadająca w pamięć. Broń Szatanie: nie jest to arcydzieło, ale i nie jest zupełna katastrofa. A jednak jak na książkę 6/10 w pewien zboczony, destrukcyjny sposób nie można się od niej oderwać.
Nie wiem czy jestem w tym odosobniony, ale widzę tu pewne podobieństwa do "Baśni o wężowym sercu" Radka Raka- tyle że w tym wypadku to Rak mógł się ewentualnie inspirować książką mości Piwowarskiego.
Mamy w tle Rabację Galicyjską, mamy szalonego ziemianina, którego szlachectwo jest kwestią dyskusyjną, jest para tajemniczych chłopów, ale, tu mały spoiler: nie ma tu ani grama magii, jak w klechdzie Raka. Wielka szkoda. Gdy na scenę wyszła Bibiana, a potem Kapusta, miałem niewielkie nadzieje na pociągnięcie wątku w kierunku staropolskich bajań. Niestety, albo stety: mamy tylko przerysowaną niebywale postać Stanisławczyka, personifikację wszystkich naszych najgorszych przywar. Tych stereotypowych i tych bliższych prawdy- zwłaszcza, jeśli prześledzić naszą historię, albo wczytać w książki klasyczne.
Obserwujemy dzieje rodziny z perspektywy głowy rodu. Głowy, trzeba przyznać, mocno polanej alkoholem, pełnej jadu, zawiści i gniewu. Wszyscy są wrogami, wszystkich by spalił, powiesił, wszyscy dybią na jego "skarby". Ledwo umiejący czytać szlachetka zagarnia właściwie całą przestrzeń tej liczącej 230 stron książki, przez co poza coraz większą zgrozą, co też się uroi w tym syfilitycznym czerepie, nie za bardzo mamy na czym oko zawiesić.
I, tak jak było o tym wcześniej: oglądanie tego przejaskrawionego rozpadu i degrengolady jest bardzo zajmujące, ale czytanie tego ad mortem defecatam w którymś momencie może się znudzić.
Przeczytać można, ale nie będzie to przyjemna lektura dla delikatniejszych czytelników. Robienie sobie żartów z trupa/ów jest tu czymś normalnym, tak jak opisy kolejnych libacji i ostatecznego zeszmacenia.
Ludzi mocniej skręcających w kierunku mizantropii może ta książka utwierdzić w przekonaniu, że większość społeczeństwa nadaje się co najwyżej na kompost.
Takie o, luźne przemyślenie mnie naszło przy bieganiu zaraz po tej lekturze.