Serię o Matyldzie Dominiczak bardzo lubię - chyba nie muszę rozpisywać się na ten temat szerzej po raz kolejny. Kiedy ujrzałam w zapowiedziach wydawnictwa nadchodzącą kolejną powieść o tej dość zwariowanej bohaterce – nie powiem, sama zaczęłam wariować, ale tylko z niecierpliwości. Bardzo pragnęłam tego momentu, gdy będę trzymać tę książkę już w swoich rękach. Czy tom piąty równie mocno przypadł mi do gustu, co te pozostałe - czy też niekoniecznie?
Wyobraźcie sobie, że nasza kochana Matylda postanowiła otworzyć własne biuro detektywistyczne. Kobieta ma zdecydowanie dość pracy u Salomei Gwint i postanawia pracować teraz na własny rachunek. Jej pierwszym zadaniem będzie odnalezienie eksmęża klientki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż tą klientką jest... Salomea właśnie. Matylda jest niemalże w stu procentach przekonana, że ta sprawa ma jeszcze jakieś dno, lecz nie spodziewa się tego, iż była szefowa może przysporzyć jej kłopotów. Jednak żaden pieniądz nie śmierdzi, więc pani detektyw musi stawić czoła temu zadaniu. Czy wyjdzie z tego w jednym kawałku?
Matylda Dominiczak zdecydowanie nie zawodzi swoją postacią i chyba już zawsze będę pod wrażeniem jej geniuszu, ukrytego pod maską takiej trzpiotowatej i średnio ogarniającej życie kobiety. Podziwiam autorkę za tak dobrą kreację tej bohaterki i po cichu liczę na to, że jeszcze długo Matylda będzie nam towarzyszyć, a kolejne książki będą wychodzić. Cóż mogę więcej powiedzieć? Na pewnym poziomie wyczuwam między nami nić zrozumienia, dlatego też Matylda tak bardzo trafia w mój gust.
Olga Rudnicka postanowiła w tej powieści skupić się głównie na sprawie byłego męża Salomei Gwint. Co więcej, pozwoliła tej właśnie bohaterce wyjść trochę zza zasłony, dzięki czemu mogłam poznać tę postać ciut lepiej - oczywiście nie można tego porównywać do kreacji głównej bohaterki serii, ale rozumiecie, już samo to jest dla mnie wystarczające. Czy Salcia stanie się moją ulubienicą? No cóż... Bliżej jest mi raczej do antypatii w stosunku do tej bohaterki, ale kto wie, co będzie w przyszłości?
Dwie lewe ręce to już piąty (!) tom cyklu o Matyldzie Dominiczak i jednocześnie czwarty, jaki przeczytałam z tej serii. Zasiadając do lektury tego tytułu, nastawiałam się na przyjemną, wciągającą lekturę, która zdecydowanie umili mi upływający czas. No i owszem, początek taki właśnie był - nie zabrakło też komizmu językowego, który tak kocham w książkach pani Rudnickiej. Z każdym kolejnym rozdziałem zauważyłam jednak, że coś zaczęło się psuć. Nie do końca jestem pewna, czy to może moja wina – być może nie powinnam brać na warsztat tej książki, będąc pod wpływem powieści znacznie innych niż ta? Nie wiem sama, faktem jest jednak to, że ten tom nie należy do moich ulubionych i zdecydowanie jestem fanką poprzednich części.
Nie zmienia to też faktu, że z ogromną radością czekam na kolejny tom – z pewnością będę go czytać i mam szczerą nadzieję na to, że mnie on porwie. Jeżeli szukacie lekkiego kryminału, przy którym będziecie mogli oderwać swoje myśli od licznych trosk, to koniecznie poznajcie Matyldę Dominiczak i jej perypetie.