Rzeczywistość zmienia się każdego dnia, z dnia na dzień – dosłownie. Nierzeczywistość też, bo ta jest niemalże cieniem tego, co tu i teraz, bo to ledwo wyczuwalny towarzysz drugiego „innego” świata. Mało prawdopodobny, ale możliwy. Pandemia była w ogóle nieprzewidywalna, podobnie wojna na wschodzie. Nikt niczego nie przeczuł, nie wywróżył, nie dostrzegł wcześniej żadnych symptomów. Dlatego – co według mnie znamienne – zyskały na tym książki fantasty i science fiction. Bo to, co dotychczas było stricte tematem fabuły, teraz stało się naszym ziemskim życiem. Naszą niemalże normalnością.
A skąd u mnie takie myśli? Takie spostrzeżenia? Wszystkiemu winny jest zbiorek opowiadań „Likwidator” autorstwa Marcina Pełki. Kilka miesięcy temu mogłoby się wydawać, że to takie fantazjowanie pisarza. Że niczym nieograniczona wyobraźnia łapie, co jej się tylko nawinie. Każdy z nas lubi w końcu marzyć o mniej lub bardziej prawdopodobnym scenariuszu. Jednak wiele z tych bajań może się urzeczywistnić.
Wizja przyszłości, ale też tego, co może nadejść jutro. Wizja bardzo prawdopodobna i jednocześnie nierealna, bo kto z nas ma pewność, że to się kiedykolwiek nie ziści? Te opowiadania jednak, acz z kategorii science fiction, są na wskroś uniwersalne i aktualne w każdej przestrzeni. Najeźdźcy (wrogowie), żądza zemsty (i co za tym idzie? - przelew krwi czasem niewinnych ludzi), namierzanie jednostek poprzez użycie nadajników, czipy w ciele, czy w noszonych przy sobie sprzętach lub ubiorach i (co wydaje się nieco głupie i banalne) wiara w przesądy (powtarzane z dziada pradziada). Kalendarz i tykający zegar udowadniają, że to, co kiedyś było fantazją jest właśnie teraz. Dzieje się koło nas, wokół nas, czy choćby z nami w roli głównej. Jednak pamiętaj, że wszystko zaczyna się od pierwszego kroku. Pierwszego kroku, który musisz (!) postawić prawą nogą. Pierwszy krok zrobiony lewą nogą i to na obcym terytorium (i do tego nieznanym) źle wróży.
„Likwidator” Marcina Pełki, to zbiór dziesięciu opowiadań określonych jako „odbitych w krzywym zwierciadle rzeczywistości”. To dobrze napisane i przemyślane opowiadania naszpikowane gęstą fabułą, treścią i znaczeniem, które przy pierwszym czytaniu umyka. Ujawnia się dopiero po tym, jak skończysz lekturę i zaczniesz o niej myśleć. Jednak – co się sprawdziło w moim przypadku – o „Likwidatorze” musisz myśleć w formie realnej abstrakcji. Odbijać o sto osiemdziesiąt stopni nadając jej charakter własnego życia. Te opowiadania mają pewien podtekst, według mnie ukryty, którego trzeba się częstokroć domyślić, gdyż wizualnie wymyka się zrozumieniu.
Ale – co szkodzi często powieściom tego typu – fantastyka i science fiction trafiają tylko do tej nielicznej grupy czytelników. Takie lektury mają swoich pasjonatów, a większość z nas jednak nie sięga po takie wydania. Temat innych planet, innych galaktyk czy nowych form życia interesuje... niewielu. Umiem zatem sądzić, że ci, co będą mieli możliwość wygrzebać „Likwidatora” Marcina Pałki i zanurzyć w nim nos, nie będzie rozczarowana. Niepozorna, niegruba, ale dobra książka. Lecz ta niepozorność działa na jej niekorzyść. Grozi jej zalew lepszych, większych i bardziej bogatych rywali. Grozi jej zatonięcie. Takich książek się nie eksponuje, a nawet jeśli, to jest to tak krótkotrwałe, że prawie niezauważalne. Swoją drogą nie jest ona aż tak wspaniałą lekturą, że obroni się sama - daleko jej do mistrzostwa. Marcin Pełka bawi się bajaniem, wizjonerstwem i wyobraźnią chłopca. Niczym nie zaskakuje.
A szkoda.
dziękuję sztukater