Czytając kolejne opowiadania z tomiku „Anamene” Jakuba Lisickiego zawędrujemy w nieznane światy. A może to ten sam świat, tylko mający kilkanaście twarzy? Nie mnie rozstrzygać ten dylemat, i to na samym początkiem artykułu. Na wnioski przyjdzie czas. Odpowiedni czas.
Najpierw przyjrzyjmy się dokładnie „Anamene”. Co to są te nieznane światy, o których piszę w pierwszym akapicie? Jakub Lisicki sięga po różne opowieści mitologiczne, modyfikuje je na potrzeby poszczególnych opowiadań, łączy je ze sobą, kojarzy wątki tak różne, że w pierwszym odruchu oburzamy, aby egzystowały w jednym ciele. Lecz przypomnijmy Sfinksa, Hydrę Lernejską czy Cynocefala. To są przykłady na łączenie dwóch bytów w ludzkiej wyobrazni. A właśnie taki manewr robi Jakub Lisicki.
Łączenie wątków w „potwory” to niejedyna rzecz, która mnie oczarowała, zainteresowała. Otóż Jakub Lisicki wprowadził do wszystkich, no może prawie wszystkich, opowiadań, wątek lustrzanego odbicia, sobowtórów. Jest ich niezliczona ilość, jakby klonowanie było jakimś fetyszem. Lekiem na całe zło. Sobowtór będąc w innym miejscu niż ty, wykona za ciebie pracę, której nie lubisz, nie chcesz, nie możesz. Sobowtór to także dobry sposób na przedłużenie życia. Lub na zrozumienie prawd fizyki, chemii, biologii. Bo tak naprawdę opowieści Lisickiego są filozoficznym pytaniem o sens istnienia, o sens rozmnażania.
Oczywiście, jak już zasygnalizowałem, Jakub Lisicki, stosuje znane archetypy. Jest taka idea, upowszechniona przez modernistów, że w wieku dwudziestym pisarze zaczęli układać ( tworzyć, przepraszam) swoje własne opowieści z tego wszystkiego co dały im poprzednie stulecia, epoki. Czyli Jakub Lisicki nie jest żadnym wyjątkiem. Po prostu Autor wyciąga z szeroko rozumianej kultury te cząstki, które są mu niezbędne, tworząc nowe światy.
Czy jest epigonem w stosunku do poprzednich stuleci? Nie sądzę. Epigonem ( w sztuce) nazywamy bezmyślne, nietwórcze i bierne odwzorowywanie pomysłów już istniejących, szczególnie, gdy wzorce zostały zakwestionowane. W przypadku „Anemene” mamy do czynienia z modelem żyjącym od lat w świadomości literackiej, nikt nie skreślił mitów z listy dziedzictwa kultury świata. To byłoby niebezpieczne, wręcz głupie. Żyjąc w pośpiechu ( który to już wiek?) nie zdajemy sobie sprawy że otacza nas niewidzialna, lecz bardzo skuteczna w oddziaływaniu sieć powiązań między światem rzeczywistym a światem bajecznym. Nazywamy taki zabieg realizmem magicznym. Łączy go z oniryzmem to, że bohaterowie nie kwestionują logiki niezwykłego (onirycznego?) elementu, czyli niczemu niezwykłemu się nic a nic nie dziwią. Jakub Lisicki właśnie taki świat przekazuje czytelnikowi w „Anamene”.
Barwne są opowieści Jakuba Lisickiego. Nie chodzi mi tylko o łatwość poruszania między zdaniami, lecz przede wszystkim o użycie „kolorowych” przymiotników. Przymiotniki – to wiadomo nie od dziś, ubogacają treść opowieści. Robią tak zwany klimat. Na koniec tej sekwencji, uwaga dotycząca edycji „Anamene” Jakuba Lisickiego. Gdyby ilustratorem powieści był Zdzisław Beksiński, miałby w treści „Anamene” zbiór interesujących interpretacji do stworzenia obrazów. Tylko żal, że Beksiński już nie żyje, a po drugie szkoda iż Wydawnictwo opiekujące się Autorem nie ma zbyt dużego budżetu. Z pewnością owocem współpracy Lisickiego, Beksińskiego i Warszawskiej Firmy Wydawniczej byłyby dzieła na miarę światowej wystawy.
Warsztat literacki Jakub Lisicki ma opanowany w stu procentach. Widać w kolejnych opowieściach powtórzenia schematów konstrukcyjnych, być może Autor jest przyzwyczajony do takich a nie innych rozwiązań. A może to błąd debiutu. Nie poznał jeszcze Jakub innych kształtowań historii. Trzymał się jednego planu, projektu.
To jest dobra literatura. Bardzo dobrze i ciekawie łączy Jakub Lisicki prozę z liryką, dlatego też czytelnik dostaje baśniowy świat dla dorosłych. Być może odkryjemy nieznane lądy. W opowiadaniach i w sobie.