Mężczyzna od kilku dni siedzi w samochodzie. Samochód stoi na podwórku, blisko domu, w którym mężczyzna spędził większość życi
Mężczyzna chce popełnić samobójstwo. W dość oryginalny sposób. Otóż samochód w którym siedzi ma pełnić rolę maszyny do powolnej eutanazji. Tak oto został nazwany samochód, pojazd mechaniczny używany na co dzień do spraw codziennych, życiowych, jeżeli mogę tak powiedzieć. W przypadku bohatera Janusza Kostucha samochód jest tym samym co pętla sznura dla Kuby z opowiadania Marka Hłaski. Ostatnią rzeczą którą doświadczamy przed śmiercią.
Bardzo dobry pomysł, na wstępie kilka punktów dla Autora. Tylko czym wypełnić opowieść? Bo tak naprawdę niewiele się dzieje. Tak wewnątrz samochodu, i jak na zewnątrz. Jeśli dobrze policzyłem na kartach powieści pojawia się sześć czy siedem postaci.
Odgrywają one drugorzędną albo nawet trzeciorzędną rolę. Nie mają wpływu na ostateczną decyzję głównego bohatera. W zasadzie nie wiadomo dlaczego chce popełnić samobójstwo-eutanazję. To drugi problem. Jak nazwać akt który chce popełnić. A może to wszystko jedno jak go nazwiemy. Efekt przecież ten sam.
Bohater jest żonaty, lecz żona nie interesuje się losem męża. Podpowiedzmy: byłego męża. Niedawno odbył się przecież rozwód. W poprzednim akapicie napisałem że nie znany jest powód samobójstwa – eutanazji. Otóż wczytując się dokładnie w tekst „Śmierć na żywo” możemy jednak dojść do wniosku, że to właśnie rozwód był bezpośrednią przesłanką samobójstwa. A brak kontaktu ze strony żony, ma być karą? Kolejny temat do rozważań.
A dzieci? Gdzie są dzieci bohatera i jego żony? Dlaczego widzimy wnuka, którego do szkoły odprowadza babcia, a nie rodzice? Który to już problem zauważony na kartach cieniutkiej ( 76 stron) książeczki?
Jak już Czytelnik pewno się zorientował, każda śmierć to proces. To nie krótkie zakończenie życia, to dopuszczenie do walki między chęcią istnienia a śmiercią, która żywcem rozrywa ciało i duszę na dwoje. A przy tym wszystkim jego wybór metody samobójstwa – powolny, na oczach ludzi, na oczach bliskich – to ostatnie rozpaczliwe błaganie o ratunek.
Zaczynając ten felietonik, obawiałem się że temat powieści Janusza Kostucha zamknę w stu, może dwustu słowach. Podam treść, opowiem o formie, ocenię – i już. Lecz jak widzicie jest o czym pisać. I brawo, i bis. Janusz Kostuch bowiem podjął taki temat, choć trudny, to jednak nośny. Przedstawił go w sposób doskonały. Bazując na znanych już – i sprawdzonych, stereotypach. To nie przeszkadza w odbiorze. W sumie – człowiek żyje stereotypami i przez stereotypy. Janusz Kostuch pokazuje przerażającą moc tych stereotypów, w sieć których wpada bohater opowieści.
Gdyby tytuł, sam tytuł decydował o roli książki na rynku wydawniczym, to opowieść Janusza Kostucha nie miała by żadnych szans. Czytelnik omijałby z daleka. Aż strach pomyśleć ile egzemplarzy sprzedałby pan Janusz, gdyby każdy potencjalny zdobywca „Śmierci na żywo” popatrzył tylko na tytuł.
Piszę o tytule, ponieważ właśnie tytuł ma przyciągać czytelnika do książki. W przypadku opowieści Janusza Kostucha jest inaczej. Czy to dobrze dla samej treści „Śmierci na żywo”? Wydaje mi się że Autor chciał wywołać kontrowersje, już na samym wstępie, na okładce. Nie wiem czy to wpłynie na ilość sprzedanych egzemplarzy.
Z pewnością warto przeczytać. Ominąwszy temat tytułu. Zastanowić się nad życiem, aby mieć spokojną śmierć.
Ocena 6/6