„Zbiór poetyckich, pełnych oniryzmu opowieści” – tak blurb na tyle książki zachęca nas do lektury książki „Anamene i inne opowiadania” autorstwa Jakuba Lisickiego. I właściwie dostajemy to, co nam oferują.
Podczas lektury moja uwaga skupiona była głównie na świecie, tak dobrze wykreowanym przez narratora. Uważam, że jest on nie tyle oniryczny, co baśniowy. Ale też: myśląc baśniowy od razu nasuwają się skojarzenia z „Jasia i Małgosi”, „Czerwonego Kapturka” czy „Śpiącej Królewny”. Tutaj dostajemy świat baśniowy w wersji dla dorosłych. Mamy morderstwa, podstępy, krew leje się na prawo i lewo. Makabra, frenetyzm i turpizm – wszystko w jednym miejscu, na kartach tej książeczki. Ale jedocześnie – co jest wszystkim baśniom właściwe – świat spowity jest aurą tajemniczości, która jak mgła osiada na wydarzeniach i uwypukla nastrój grozy. Zaletą są też postaci – mieszkańcy owego świata. O jednych wiemy więcej, o drugich właściwie nic, ale prawie każda z nich jest wyjątkowa na swój sposób i nie tylko ze względu na to, jakim „gatunkiem” jest, ale też na osobowość i zachowanie w danej sytuacji.
Ogromny plus za kilkakrotnie pojawiające się kompozycje klamrowe i pierścieniowe, dzięki którym historie zyskują wrażenie błędnego koła – wiecznie rozgrywa się to samo. Mały smaczek, ale dla mnie sporo zmienia. To pokazuje też, na jakich prawach działa świat przedstawiony i w jaki sposób funkcjonują w nim jego mieszkańcy. Z drugiej strony też: często nie dostajemy odpowiedzi na wszystkie pytania, a wątki, zakończenia, czy fabuła w ogóle, pozostają otwarte na interpretację.
Pojawiają się także obiecane nawiązania mitologiczne. Te bardziej oczywiste, ale też takie, nad którymi trzeba się zatrzymać, by je dostrzec – te nienazwane bezpośrednio.
Prawdą jest, że wczytując się w te opowiadania, a przede wszystkim zagłębiając się w tym świecie i w tym nastroju, który się wytwarza (a nad którymi będę się jeszcze pewnie przez chwilę zachwycać) przenosimy się jakby do innej rzeczywistości. Stajemy się naocznymi świadkami niezwykłych – i często niewytłumaczalnych bądź wręcz ciężkich do uwierzenia – sytuacji i wydarzeń, na które narrator (a może raczej narratorzy) swoje postaci skazuje. A możliwość przeżycia tego razem z nimi, sprawia, że każda z historii zapada w pamięć.
Są oczywiście historie bardzo dobre i te gorsze – zarówno pod względem sposobu pisania, jak i ogólnego pomysłu na ową opowieść. W niektórych brakuje mi… no właśnie, nie jestem pewna, czy jestem w stanie nazwać to „coś”. Niby mamy tu wszystko, czego od wspomnianej wyżej baśniowości i – w mniejszym stopniu, ale wciąż – oniryzmu moglibyśmy wymagać. I faktycznie tak jest. Nie zmienia to jednak tego, że nadal odczuwam brak tego niewyrażalnego „czegoś”. Mam wrażenie, że momentami mogło być w historiach „więcej”, mogło być „bardziej”, tak, żeby czytelnika aż wgniotło w fotel podczas lektury. Brak tego szczególnie, gdyż po większości opowiadań widać, iż Lisicki ma warsztat i dobre wyczucie pisarskie. Ale niestety tego „czegoś” mi właśnie zabrakło. To „coś” zostawiło mnie po lekturze z niedosytem. Czuję też, że o ile niektóre opowiadania kończą się w doskonałym momencie, tak niektóre mogłyby być troszkę bardziej rozpisane, by wszystko dobrze wybrzmiało i by ich puenta lub zaskakujące zakończenie mogły właściwie wybrzmieć.
Tak czy inaczej, niezaprzeczalna poetyckość tych opowiadań, ich ciężki do podrobienia klimat i wykreowany przez nie nastrój sprawiają, że opowiadania czyta się świetnie i często z zapartym tchem.
Książka nie jest długa, stanowi lekturę – przynajmniej w moim wypadku – na trochę ponad godzinę, ale z pewnością nie była to godzina zmarnowana.