"Wspomnienie jest jak piękna kobieta - ciągnęła, podczas gdy Caspar nadal grzebał przy telewizorze. Jeśli za nią pobiegniesz, odwróci się znudzona plecami. Ale jeśli zajmiesz się czymś innym, zazdrosna piękność sama do ciebie wróci."
Paręnaście minut temu skończyłam czytać tę książkę i nadal jestem w jakimś dziwnym stanie. Czuję się zamknięta w budynku pełnym pomieszczeń, korytarzy, z których w każdej sekundzie może wyjść seryjny morderca - Łamacz, który bez większego wysiłku, nie uciekając się do fizycznych tortur, oderwie mnie od rzeczywistości i sprawi, że myślami znajdę się zupełnie gdzieś indziej. W jakimś płonącym samochodzie. Albo prosektorium. I choć bardzo bym chciała, nie będę mogła przełamać blokady i normalnie porozumiewać się ze światem żywych. Taka możliwość brzmi przerażająco, prawda? Ale, w gruncie rzeczy, ten strach to stan ciekawy, trochę dziwaczny, jednak na swój sposób przyjemny, bo tylko on pozwala na wyjaśnienie pewnych wątpliwości i niedopowiedzeń. Co poniektórzy znają to uczucie pewnie doskonale - wszak jest ono nieodłącznym elementem czytania powieści Sebastiana Fitzka.
Potrzebowałam lekarstwa na chorobę, którą nazwałam roboczo "książkoniechcemisizmem". Co prawda udało mi się poniekąd przełamać opory przed sięganiem po kolejne tytuły, ale wciąż brakowało mi uczucia niedosytu, dzięki któremu kolejne stronice pochłaniałabym w iście zawrotnym tempie. Z pomocą przyszedł mi mój kochany *chamska reklama* Kindle *koniec chamskiej reklamy*, na którym zauważyłam książkę o tytule niepozornym, lecz nazwisko autora nad nim zwiastowało wciągnięcie na dobrych parę godzin, porządną makabrę i sporo ciekawych elementów psychologicznych. I tak oto, późnym wieczorem, zaczęłam czytać "Klinikę". Cóż serwuje nam Fitzek tym razem? Przeraźliwie dobry, zaskakująco hipnotyzujący, niebywale nieprzewidywalny thriller, którego akcja toczy się w klaustrofobicznym środowisku (co nasuwa skojarzenia z "I nie było już nikogo" Christie, jednak to tylko chwilowe!) - w niemalże opuszczonej prywatnej klinice neuropsychiatrycznej, do której po wypadku i poważnym urazie psychicznym, skutkującym utratą pamięci, trafił mężczyzna zwany Caspar. Mijają dni, tygodnie, powoli powracają rozmyte wspomnienia, aż nagle dzieje się coś zupełnie nieoczekiwanego... W wigilijny wieczór pewien szaleniec wbił sobie nożyczki w gardło i - z braku alternatywy - wraz z sanitariuszem dotarł właśnie do kliniki. Na tym jednak nie koniec atrakcji! Wszystko wskazuje na to, że w budynku znajduje się psychopata, przez media i policję okrzyknięty mianem Łamacza - dzięki stosowaniu dość wyrafinowanych metod wnikający głęboko w psychikę swych ofiar i rujnujący ją doszczętnie, nie wyrządzając przy tym większych urazów zewnętrznych. Krótko mówiąc: osoby, które się z nim stykają, umierają duchem, jednocześnie zachowując ciało w niemal nienaruszonym stanie.
"Obejrzę sobie dziś przed zaśnięciem przytulny film o zwierzętach. Pokazują Milczenie owiec..."
Coby nie było żadnych wątpliwości: owszem, kilkugodzinny literacki pobyt w "Klinice" wyleczył mnie z nieszczęsnej książkowej przypadłości, pozostawiając jednak swoisty psychiczny uszczerbek - przez kilka najbliższych nocy nie będę spała spokojnie, a myśl, że Łamacz jest gdzieś w pobliżu, najprawdopodobniej nie da mi spokoju. Czuję, jakby jakaś cząstka mnie nadal tkwiła w "Klinice", wciąż nie wiem, czy to była "tylko" lektura fenomenalnej powieści, czy też psychologiczny eksperyment i faktycznie autor próbował wprowadzić mnie w półsen, kreując w mojej podświadomości iście makabryczne sceny, od których nieraz włos zjeżył mi się na głowie, a ciśnienie krwi skoczyło gwałtownie, przyprawiając mnie niemalże o stan przedzawałowy. Tak, "Klinika" to książka absolutnie genialna, pełna przerażających sytuacji, które - dzięki nadnaturalnym chyba zdolnościom Sebastiana Fitzka - wydają się prawdziwe, prawie namacalne. Napięcie? W skali od jednego do dziesięciu? Co najmniej szesnaście! Krew? Może nie hektolitry, bo to przecież thriller psychologiczny, ale niejednokrotnie się polała. Trupy? Zarówno w kontekście psychicznym, jak i fizycznym, jest ich całkiem sporo. Poziom wciągnięcia? Zdecydowanie ponad skalę! Gdyby nie fakt, że czytałam tę powieść nocną porą, w całkowitej ciemności, pochłonęłabym ją w nieco ponad trzy godziny. Jednak w pewnym momencie mój zdrowy rozsądek wziął górę i postanowiłam dokończyć lekturę rano, unikając przy tym zawału, udaru, wylewu czy czego tam jeszcze. Ale i tak moje myśli nieustannie krążyły wokół Łamacza oraz jego ofiar, również potencjalnych...
Pokuszę się o stwierdzenie, iż "Klinika" to najlepszy znany mi thriller psychologiczny (10/10!). A wiedzcie, że czytałam ich całkiem sporo! Sebastian Fitzek zdecydowanie staje się jednym z moich ulubionych pisarzy i sądzę, że każdy miłośnik porywających powieści z dreszczykiem będzie jego książkami co najmniej usatysfakcjonowany.