Chciałem zacząć od tego, że przez ostatnie kilka dni myślałem, co by tu napisać o "Jądrze ciemności" i dwóch innych opowiadaniach wchodzących w skład mini zbioru, który miałem okazję przeczytać. Przy okazji zajrzałem do mojej recenzji innej książki Josepha Conrada i okazało się, że wtedy miałem podobny problem. Tamtą książką byli "Następcy", napisani wspólnie z Fordem Madoxem Huefferem. I tu, i tam mam mieszane uczucia — ale o tym za chwilę.
Pewnie nieprędko sięgnąłbym po "Jądro ciemności", bo jakoś niespecjalnie mnie do niego ciągnęło, gdyby nie seria „Biblioteka Polska”, którą prenumeruję, a w ramach której ukazał się ten skromny zbiór trzech opowiadań Conrada. Zupełnie na marginesie wspomnę, że mam wątpliwości, czy miejsce Conrada rzeczywiście jest w tej serii — wszak był pisarzem jedynie polskiego pochodzenia. Pisał po angielsku i raczej nie o Polsce, więc... Ale dobra, nie będę się tego aż tak czepiał.
Zbiór, który przeczytałem, składa się z trzech tekstów: "Młodości" (1898), "Jądra ciemności" (1899) i "U kresu sił" (1902). Najbardziej znane jest oczywiście "Jądro ciemności", które pod koniec lat 70. zostało zaadaptowane przez Francisa Forda Coppolę na kultowy "Czas apokalipsy". Można jednak powiedzieć, że wszystkie trzy opowiadania łączy tematyka marynistyczna, a także — w dwóch z trzech — postać Marlowa, obecna zarówno w "Młodości", jak i "Jądrze ciemności". Nie mogłem się pozbyć wrażenia, że te historie są „na jedno kopyto” — tło bowiem faktycznie jest bardzo podobne. Na tyle podobne, że autentycznie zaczęło mnie to nużyć, mimo że uwielbiam opowieści z morzem w tle. Ale wiecie, co mówią: „co za dużo, to niezdrowo”. Może powinienem podejść do tej książki inaczej — dawkować ją sobie powoli, przeplatać innymi tytułami. Tymczasem wziąłem ją tak, jak stała, i poczułem… lekkie znużenie.
Conrad wplata w swoje opowieści wątki ważne z punktu widzenia ówczesnego (i nie tylko) czytelnika. Drażni struny kolonializmu, eksploatacji „Czarnego Lądu”, niewolnictwa. Być może właśnie to XIX- i XX-wieczne dojenie Afryki przez Brytyjczyków, Belgów czy Francuzów dziś mści się na nich w postaci kolejnych fal nielegalnych imigrantów. Kto wie, jak wyglądałyby dziś afrykańskie kraje, gdyby rozwijały się na własnych zasadach? W dużej mierze teksty Conrada to jednak opowieści przygodowe — zwłaszcza dwa pierwsze. "Młodość" to sentymentalna historia początkującego marynarza, który musi zmierzyć się nie tylko z rozklekotaną, dogorywającą łajbą, ale i z potęgą żywiołów, jakie na morzu bywają wyjątkowo bezlitosne. "Jądro ciemności" zabrało mnie z kolei w gąszcz dzikiej dżungli i ludzkiego obłędu, a "U kresu sił" odebrałem jako pełną nostalgii opowieść o starzejącym się kapitanie, który wciąż wzbrania się przed odejściem na emeryturę i ostatecznym zejściem na ląd.
Choć zagłębiając się w teksty, dostrzegamy, że są to trzy różne opowieści, to jednak sceneria — skądinąd świetnie opisana — sprawia, że "Młodość", "Jądro ciemności" i "U kresu sił" mogą tworzyć coś w rodzaju tryptyku o życiu na morzu.
Joseph Conrad przez niemal dwie dekady pływał na statkach handlowych. To dość istotne, bo te dwadzieścia lat żeglugi miały ogromny wpływ na jego twórczość i styl. W jego pisarstwie jest sporo baroku, co na dłuższą metę bywa męczące, ale dokładność, z jaką opisuje życie na morzu — no kurczę — robi wrażenie. Obok opisów dzikiej przyrody, otaczających wód i statków nie sposób przejść obojętnie. To naprawdę wyróżnia go na tle innych pisarzy, choć — paradoksalnie — na dłuższą metę potrafi zmęczyć. Może to tylko moje odczucie, ale mam wrażenie, że Conrad to jeden z tych autorów, których twórczość potrafię przyswajać jedynie w niewielkich dawkach.
Mimo wszystko cieszę się, że mogłem poznać zarówno "Jądro ciemności", jak i opowiadania towarzyszące. Z jednej strony — zaznajomiłem się z najważniejszym dziełem Conrada, z drugiej — utwierdziłem się w przekonaniu, że mimo niewątpliwych walorów jego prozy i wartości, jakie niesie, zwłaszcza "Jądro ciemności", raczej nie zostanę jego fanem.