"Człowiek bez psa" to dość zaskakująca książka. Gdyby położyć na wadze moje odczucia - to, co mi się w niej podobało i to, co mnie raziło, prawdopodobnie szalki pozostałyby w równowadze, chociaż historia opowiedziana przez autora naprawdę mnie wciągnęła.
Zacznę od negatywów. Książka jest pierwszą częścią serii z inspektorem szwedzkiej policji Gunnarem Barbarottim. No i jak na kryminał przystało to... zupełnie nie wiem co się stało! Nie ma tu typowego (nieodzownego?) dla kryminału śledztwa, które jest osią akcji i fabuły, ani śledczego, który tę akcję napędza prowadząc grę z mordercą lub wyścig z uciekającym czasem. I ma rację @Rudolfina grzmiąc, że tak nie powinno być żeby czytelnik znał rozwiązanie zagadki i przebieg tragicznych wydarzeń jeszcze zanim policja wpadnie na właściwy trop! Co gorsze, w tym przypadku to tropy wpadają na policję. Serio.
Można pomyśleć, że skoro kryminalna strona fabularna kuleje, to pewnie główny bohater chociaż częściowo nadrobi charyzmą (tudzież innymi walorami umysłu bądź ciała) te braki konstrukcyjne. No nie, nic z tego. Barbarotti jest bezbarwny, zwyczajny i nudny, a do swojej pracy podchodzi mniej więcej z takim samym zapałem jak pan pracujący w okienku w urzędzie pocztowym. Chociaż, gdyby się nad tym dłużej zastanowić, czy nie tak właśnie wygląda w realu codzienna praca policji? I wcale nie trzeba szukać daleko - za przykład może posłużyć nierozwiązana od lat sprawa zaginięcia Iwony Wieczorek. Kolejnym minusem książki są liczne dłużyzny i wielokrotne wałkowanie już znanych faktów, co niewątpliwie bywa nużące i irytujące dla przeciętnego czytelnika.
Mimo wszystko ta historia COŚ w sobie ma. I to COŚ jest nie byle jakie. To arcyciekawy trójwymiarowy obraz dość typowej komórki społecznej - trzypokoleniowej rodziny - i jej metamorfozy, a może bardziej rozkładu, pod wpływem niespodziewanej, wielkiej tragedii. Wciągnęły mnie opisy skomplikowanych, zmieniających się relacji między jej członkami. Świetne są te zbliżenia, w których autor obnaża wnętrza i zagłębia się w umysły swoich bohaterów. I bardzo dobrze to jest napisane. Do tego zwykłe rozterki życiowe, skrajne emocje, radzenie sobie z niewyobrażalnym stresem, strachem, niewiadomą, ale i dźwiganiem tajemnicy, odpowiedzialnością za innych, czy bezradnością są tak autentyczne i tak przejmujące, że powroty do mozolnego śledztwa stają się dla czytelnika prawdziwym wytchnieniem i odpowiednim momentem do nabrania głębokiego wdechu przed kolejnym skokiem w głąb sponiewieranej ludzkiej duszy.
Jest jeszcze jedna rzecz, która mi się podobała. Mianowicie "targ", jaki inspektor Barbarotti uskutecznia z Bogiem. Zabawne są te skrupulatnie stawiane "za zasługi" punkty dodatnie i ujemne oraz specyficzne modlitwy inspektora. Generalnie, książka jest takim trochę kubłem zimnej wody wylanym na czytelnika. Przypomina, że nic nie trwa wiecznie i, że nie znasz dnia ani godziny, w której twoje życie może zmienić się o 180°, a dopóki sam nie wpadniesz lub nie zostaniesz wepchnięty do mętnej wody nie dowiesz się jak ona jest głęboka.
Na koniec jeszcze jedna myśl przyszła mi do głowy. Kiedy spotyka człowieka jakaś osobista tragedia, to tak naprawdę nie ma znaczenia ile bliskich osób ma wokół siebie, ponieważ staje w obliczu jej i samego siebie nagi, głupi i bezradny, zupełnie nieprzygotowany do walki, tak przeraźliwie samotny w nieszczęściu jak... jak samotny potrafi być tylko człowiek, który nie ma nawet psa.