"Can't let go" to jeden z tych debiutów, na który czekałam na długo przed oficjalną premierą. Całkiem przypadkiem trafiłam na instagramowy profil autorki i polubiłam klimat zbudowany wokół tej historii oraz utworzoną do niej playlistę. Jednak jak to często bywa, gdy się na coś bardzo czeka, los lubi płatać nam figla i właśnie tak było w tym przypadku. Gdy odkryłam, że w dostarczonym zamówieniu brakuje właśnie tej pozycji, byłam trochę zła, bo musiałam pozmieniać swoje plany czytelnicze, dlatego mogłam sięgnąć po nią dopiero teraz.
Zdarzyło się Wam, że w waszym zamówieniu brakowało książek, które zamówiliście? Mnie spotkało to pierwszy raz, ale w tym roku miałam już przygodę z niedostarczeniem przesyłki z powodu "błędu logistycznego" (cokolwiek to znaczy), więc chyba los chce mi dać do zrozumienia, że zdecydowanie za dużo czytam.
Ale dobra, wróćmy do meritum, czyli do przedmiotu dzisiejszej recenzji. Zatem o czym jest "Can't let go"?
Melissa Turner postanawia zostawić swój rodzinny Londyn i przeprowadzić się do Nowego Jorku, aby rozpocząć studia na tamtejszym uniwersytecie. Dlaczego dziewczyna zdecydowała się, by rozpocząć naukę tak daleko od domu? Wszystko za sprawą jej chłopaka Christophera, który wyjechał tam już rok wcześniej. Niestety jak to często bywa ze związkami na odległość, chłopak zaczął spotykać się z kimś innym, informując Melissę o zaistniałej sytuacji, dopiero gdy dziewczyna przeprowadziła się za ocean. Czy po zerwaniu z Christopherem Mel zdecyduje się zostać w Stanach Zjednoczonych? W pierwszej chwili była niemal pewna, że powrót do rodziców będzie najlepszym rozwiązaniem, jednak za namową koleżanki z pokoju, postanawia zastanowić się nad krokami, które ma zamiar podjąć i wybiera się z nią na imprezę do bractwa studenckiego.
Właśnie tam dziewczyna poznaje grupkę Irlandczyków, którzy okazali się zupełnie inni, niż chłopcy, których do tej pory spotykała na swojej drodze. Młodzi mężczyźni są bowiem bardzo rozrywkowi i zdają się zupełnie nie przejmować konsekwencjami swojego stylu życia. Jeden z nich — Noel Hamilton, szczególnie nie przypada dziewczynie do gustu. Jednak jak doskonale wiemy, nienawiść od miłości dzieli tylko jedna bardzo cienka linia. Czy zatem pożądanie wygra ze zdrowym rozsądkiem? Tego dowiecie się, sięgając po debiutancką powieść Weroniki Muchy-Kępińskiej.
Muszę przyznać, że "Can't let go" to zaskakująco dobry debiut. Wprawdzie narracja trzecioosobowa nie należy do moich ulubionych, ale w tym konkretnym przypadku zupełnie mi to nie przeszkadzało. Autorka ma bardzo lekki i przyjemny styl pisania, co sprawiła, że w zasadzie książka czytała się sama, a ja, jako odbiorca miałam możliwość zżycia się z bohaterami, którzy zostali naprawdę świetnie wykreowani. Potrafili zaskakiwać, a przez swoje czasem lekkomyślne i pochopne decyzje, wydawali się prawdziwi, co jest niewątpliwie dużym atutem tej powieści. Podobało mi się, że autorka zadbała o to, żeby pokazać, iż nawet tak młodzi ludzie potrafią wyciągać wnioski ze swoich czynów i uczyć się na własnych błędach.
Kolejnym istotnym elementem powieści są niewątpliwie przyjaciele głównych bohaterów, którzy nie raz oferowali swoje wsparcie oraz przemawiali Noelowi i Melissie do rozsądku, gdy wymagała tego sytuacja. Myślę, że tacy kompani to prawdziwy skarb i aż szkoda, że są to jedynie wykreowane przez autorkę postacie, a nie prawdziwi ludzie.
Sam pomysł na fabułę też wydaje się dość oryginalny. Próbowałam odszukać w pamięci, czy miałam okazję czytać książkę, z kombinacją podobnych motywów, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Wiadomo, jak każda książka, ta również ma swoje lepsze i gorsze fragmenty, więc w tym przypadku nie mogło być inaczej.
Odniosłam wrażenie, że autorka chciała umieścić w tej publikacji wszystkie pomysły, jakie kiedykolwiek wpadły jej do głowy, jednak w trakcie pisania postanowiła jednak z nich zrezygnować. Jednym z nich był motyw sportowy, który bardzo polubiłam, a który w mojej opinii został trochę potraktowany po macoszemu, a w dodatku urwał się w najbardziej emocjonującym momencie. Szkoda, ale jestem w stanie zrozumieć, że autorce bardziej zależało na rozwinięciu innych elementów powieści. Niemniej jednak trochę mnie to zdenerwowało.
W książce występuje również znaczny przeskok czasowy. Osobiście nie jestem fanką takich rozwiązań, ale tu zaskakująco wyszło całkiem nieźle, dzięki czemu mogliśmy poznać siłę prawdziwej miłości. I chociaż pod koniec książki miałam ochotę ukatrupić Noela za jego zachowanie względem Melissy, to jednak cieszę się, że autorka postawiła postawić na happy end.
"Can’t let go" to historia, od której trudno było mi się oderwać i która zaskoczyła mnie zawartym w niej wachlarzem emocji. Myślę, że jest książką wartą przeczytania, która będzie idealną lekturą dla osób, które wierzą w siłę prawdziwej miłości. Dlatego, jeżeli należycie do tej grupy albo jesteście po prostu ciekawi tego, jak potoczyły się losy Noela i Melissy, zachęcam Was do sięgnięcia po tę publikację.