Publicysta katolicki, który niegdyś zażarcie bronił religii i kościoła pisze o swoim życiu w wierze i powolnym odchodzeniu od kościoła instytucjonalnego. Urodzony w latach 70. dorastał Terlikowski w ponurych latach 80., dekadzie największej potęgi kościoła, który w tym czasie był jedyną niezależną instytucją od władzy komunistycznej. Oferował też młodzieży bardzo atrakcyjną ścieżkę rozwoju duchowego; jej symbolem był ruch 'Światło i życie' księdza Blachnickiego. Wielu poszło tą drogą, zostali księżmi, wstąpili/ły do zakonu, sam autor o mało co nie zaczął nauki w seminarium, ale poznał swoją przyszłą żonę... Niemniej studiował teologię i przez lata walczył na froncie religijnym przeciw ateistom, komunistom i komu tam jeszcze. Tym cenniejsza jest jego przemiana i przepraszanie za wiele słów nienawiści do prawdziwych i wyimaginowanych wrogów kościoła.
Wstrząsem i przełomem dla Terlikowskiego było przewodniczenie komisji badającej wykroczenia Pawła M. lidera wspólnot akademickich we Wrocławiu i Poznaniu, który przez wiele lat „używał przemocy psychicznej i fizycznej, a także seksualnej pod pozorem charyzmatycznej religijności”. Jego wykroczenia były przez długi czas tuszowane przez władze kościelne. Pisze Terlikowski: „To, co działo się w klasztorze we Wrocławiu, a wcześniej w Poznaniu, to było piekło. Piekło emocjonalne, ale też piekło duchowe.” A potem już poszło, obecnie opowiada się Terlikowski jednoznacznie po stronie ofiar pedofilii, zatem staje przeciwko hierarchii i jest powoli marginalizowany przez kościół instytucjonalny.
Mamy w książce sporo ciekawych rozważań, na przykład zauważa autor, że według kościoła: „najwyższą cnotą katolika pozostaje posłuszeństwo władzy kościelnej”. Terlikowski sądzi odmiennie: postawiony przed dylematem posłuszeństwo kontra sumienie opowiada się jednoznacznie po stronie sumienia. Z drugiej strony znajdziemy też wiele rozwlekłych analiz teologicznych. Poza tym słaby jest rozdział o kryzysie tradycyjnego modelu rodziny, a argument, że powodem jest odchodzenie od kościoła, nie może być traktowany poważnie. I jeszcze, wciąż widoczne jest pewne rozdarcie autora, na przykład przyznaje, że katecheza w szkole jest porażką, bo prowadzi do masowego odejścia młodzieży od kościoła, niemniej wciąż broni tej koncepcji.
Ciekawe co dalej będzie z panem Terlikowskim? Myślę, że po tej książce uznany zostanie za zdrajcę przez kościół instytucjonalny i jego akolitów. No cóż, może pójdzie śladem dominikanina Marcina Mogielskiego. Miesiąc temu Mogielski zmęczony wieloletnią i bezskuteczną walką o to by kościół zajął się wreszcie losem ofiar pedofilii, a nie chronił swoich funkcjonariuszy, zmienił wyznanie na luteranizm.
Zakończę mocnym cytatem: „Gdy widzi się instytucję, w której dla wielu – często przełożonych – istotniejszy jest wąsko pojęty interes niż dobro skrzywdzonych; gdy w miejscu, w którym nieustannie głosi się prawdę, natykamy się na ordynarne kłamstwo usprawiedliwione oczywiście dobrem Kościoła i jego zaangażowań czy ochroną, jaką trzeba roztaczać nad sprawcami; gdy widzi się, jak w imię religijnych (fałszywych, ale głęboko zakorzenionych) przekonań usprawiedliwia się przemoc czy lekceważy cierpienie zadawane najsłabszym – wówczas trudno jest wierzyć w Kościół i wierzyć Kościołowi.”