Zginąć można nawet i banalnie na własnym osiedlu. W kosmosie ginie się zdecydowanie sprawniej, w sposób bardzo oczywisty. Już na Ziemi systemy podtrzymujące życie to ekwilibrystyka kompromisów, balansowanie na krawędzi. Poza otuliną atmosfery stajemy się tak upokarzająco bezradni egzystencjalnie, że zaledwie miliarderów stać na kilkunastominutowe wynegocjowanie kompromisu z kosmosem dla garstki amatorów autopromocji (*). „Jak nie zginąć w kosmosie. Przegląd ogólnych zjawisk astrofizycznych” to zaskakująco dobra merytorycznie książka. Zaskakująco, bo autor zupełnie nieszablonowo podszedł do tematu. W zasadzie połowa zdań publikacji dotyczy beletrystycznego opowiedzenia antropomorfizującym językiem o możliwej interakcji człowieka z kolejno referowanymi zjawiskami zachodzącymi we Wszechświecie. Paul Sutter to astrofizyk z doktoratem, który świetnie włada piórem zachęcając każdego do poznania przedmiotu własnych zawodowych zainteresowań. Niewiele formalnie mógłbym autorowi zarzucić, za to przyklasnąć wypad wielu jego edukacyjnym pomysłom przybliżenia trudnej materii astrofizycznej.
Dość precyzyjnie dwutorowy cel książki podsumowuje relacja tytułu do podtytułu. Jednocześnie mamy bowiem opowieść o zupełnie nieodpowiednim dla człowieka kosmosie, stanowiącą realizację marzeń twórców sf, i bardziej poukładany zupełnie elementarny wykład o procesach astrofizycznych, które cechują z reguły ekstremalne warunki. Zaczynając brawurowo od próżni na orbicie, gdzie upada mit iż rozszczelnienie skafandra natychmiastowo uśmierca różnicą ciśnień, z kolejnymi stronami oddala się w przeglądzie od Ziemi. Poznajemy tajemnice Słońca i w zasadzie niegościnnych planet, gwiazdy, ich ekstremalne finalne postacie czy galaktyczne struktury z czającymi się w ich centrach żarłocznymi supermasywnymi czarnymi dziurami. Każdy typ obiektu i kosmicznej struktury został opisany językiem dostarczanym przez naukę, by stanowić jednocześnie podstawę dla dyskusji o możliwych kłopotach człowieka w bliskiej interakcji z zagrożeniem. Banalna ‘niedogodność próżni’ jest tak oczywistym problemem, że została tylko wspomniana na początku. Dalej jest dominacja promieniowania, energii i masy – każde w niedostępnej nam takiej skrajności, że trudno określić który konkretnie czynnik zabiłby nas pierwszy w przeciągu mikrosekund. Sutter w barokowości języka raczej się nie hamuje. Pozostaje jednak wystarczająco ścisły.
Zwróciłbym uwagę na dwa kluczowe, według mnie, atuty. Pierwszy dotyczy formy, drugi treści. Astrofizyk ‘baja’ o podróżach anonimowych badaczy do gwiazd i galaktyk przypisując im rolę ‘behawioralnego obserwatora’. Nie pozwala sobie jednak na język, który mieszałby licentia poetica z faktami. Każdy od razu odpowiednio przypisze obrazową konfabulację (np. ‘spagettyzację’ człowieka w okolicy czarnej dziury) z mnóstwem wartościowych elementów wiedzy. Nie wiem jak mu się to udało, ale z przyjemnością śledziłem tą ‘dwujęzyczną synergię’. Jestem przekonany, że każdy, nawet czytający akurat tę książkę jako pierwszą astronomiczną w życiu, sprawnie rozdzieli fakty od emocjonalnego opisu. Ponieważ uważam, że w popularyzacji astronomii przesadnie akcentuje się nośnie społecznie elementy (ciemna materia, krzywizna czasu, antymateria, tunele czasoprzestrzenne, wiele wymiarów,…), to z radością czytałem rozdziały dotyczące ewolucji gwiazd. Sutter poświęcił temu zagadnieniu sporo należnego mu miejsca. Pięknie prześledził losy tętniącego ‘życia’ gazowych kul, które każdą sekundę trwania przez miliardy lat spędzają na zapewnieniu sobie równowagi między grawitacją a ciśnieniem promieniowania. Cała gama realizowanych tak konsekwencji – od obłoków kondensacji proto-gwiezdnych, stabilizacji spalania helu, procesów dynamicznej zmienności jasności, barwy i rozmiaru, po mgławice pozostałe po supernowych czy gwiazdy neutronowe – to kompletny przykład ‘alchemii nieba’. Samo Słońce miało i będzie mieć wystarczająco spektakularne życie, by przywołać o nim słowa autora, które tej dwujęzyczności dowodzą:
„W epilogu życia, po miliardach lat błogiej fuzji wodoru, milionie lat nieposkromionego tycia, iskrze wściekłej mocy w postaci błysku helowego, stu milionach lat rozpaczliwego przykucia do łóżka i ostatnich aktach wypruwania z siebie flaków, Słońce zmienia się w mgławicę planetarną – trzewia gwiazdy takiego typu jak Słońce zostają rozsiane po całym jej niegdysiejszym układzie. Dotyczy to prawie połowy pierwotnej masy gwiazdy. Połowy. Słońce jest bezkonkurencyjnie najbardziej masywnym obiektem w Układzie Słonecznym, ale końcowe fazy jego życia – ostatnie wielkie błyski – mają tyle energii, że połowę jego materii posyłają bezpowrotnie w przestrzeń.”
Niemal równie dobre są, jeszcze słabiej reprezentowane w popularyzacji, procesy wysokoenergetyczne, na których opiera się pojemne pojęcie AGN(**). Astrofizyk buduje na nich naszą wyobraźnię wobec szybkozmiennych procesów przyćmiewających wyzwalaną energią całe galaktyki w ich zsumowanej aktywności przez miliardy lat. Są tam wirowania materii, ekstremalne strugi, magnetyczne pola siłowe, egzotyczne procesy. Wszystko co nie tylko by nas uśmierciło, ale w kilka chwil rozniosło w pył cały Układ Słoneczny.
Ponieważ niemal wszystko w książce jest bardzo dobre, to krótko o tym, co jest zaledwie dobre. Ostatnie rozdziały można sobie ewentualnie odpuścić, bo z jednej strony są pobocznym wątkiem, z drugiej bardziej spekulatywne i z trzeciej szeroko opisywane gdzie indziej. Chodzi o rozważania o istnieniu życia poza Ziemią i o podróżach w czasie. Zbyt często Sutter zastrzegał się, że sporo w tym hipotez zupełnie nierealnych, by całość wypadła równie wciągająco jak reszta książki.
„Jak nie zginąć w kosmosie” to bardzo wartościowy tekst. Szczególnie, że dużo w nim nieformalnych analogii, kolokwializmów czy innych stylizacji. Całości dopełnił humor trzymany wystarczająco w ryzach. Momentami sam byłem zdziwiony, że mi to nie przeszkadza. Jest w tym konkretnym wykonaniu, potrzebnym dla większości z odbiorców, dużo lekkości i oddechu od szczątkowych hermetycznych wstawek naukowych. Te ostatnie zastąpiła odpowiednia dawka dostrojonej faktografii, która tłumaczy wystarczająco ściśle i obrazowo zjawiska astrofizyczne. Wielość przykładów, którym z pasją oddał się autor, nie wymagała przesadnego egzystencjalnego komentarza. Wnioski o ogromie, i po części wciąż tajemniczo fascynującym kosmosie, same układają się w głowie. Do tego nasz ludzki (a może nawet ogólnie organiczny) wymiar białkowych tkanek nie jest gotowy na niemal każdą postać istnienia Wszechświata. W jakimś sensie jest cudem, że sobie w nim spokojnie bytujemy, trochę na uboczu, jakby zapominani przez promieniowanie synchrotronowe i wysokoenergetyczne neutrony.
BARDZO DOBRE – 8/10
=======
* W kwietniu 2025 miliarder o inicjałach J.B. opłacił zupełnie niepotrzebny ‘wypad’ kilku kobiet do termosfery. To jakieś 0,0002% dystansu do najbliższej nam planety (okresowo na 40 mln kilometrów zbliża się Wenus do nas) i jakieś 0,0000000002% dystansu do najbliższej gwiazdy poza Słońcem. Zupełnie nie rozumiem tego procesu poszukiwania wrażeń poza atmosferą przez ludzi, których de facto interesuje zysk. To nie tylko wypacza rozumienie nauki, ale jest głupim marnowaniem zasobów. Jeżeli na malutkiej Ziemi nie widzimy gradacji priorytetów i psujemy sobie przyszłość, to pycha wychodzenia poza nią w nieumiejętnym procesie poznania kosmosu jest absurdem. Misje bezzałogowe są co do zasady rząd wielkości tańsze, a narzędzia pomiarowe nie poprawiają sobie makijażu. To dzięki nim cieplutko siedzący sobie w biosferze człowiek poznaje to, przed czym ostrzega Sutter.
** AGN (polski sens: aktywne jądra galaktyk) to pojemna klasa zjawisk, w których galaktyki z różnych powodów przechodzą fazę ponadprzeciętnej aktywności, głównie wynikającej ze spadania materii na rezydującą w jej środku ogromną czarną dziurę.