"Jeżeli stoisz pod górą, masz wielki kamień i nie możesz go wtoczyć, to, go po prostu podziel na mniejsze części i wnieś kilkadziesiąt razy."
Pan Szymon Hołownia jest mi znany i lubiany. Jego książka pt. "Ludzie na walizkach" doprowadziła mnie do łez. W ekspresowym tempie pochłonęłam "Monopol na zbawienie" oraz "Bóg. Życie i twórczość". Z wielkim niepokojem siadałam w fotelu z najnowszą książką napisaną "wespół w zespół" z Panem Prokopem.Dlaczego? Ponieważ dla odmiany Pan Prokop działa na mnie jak płachta na byka. Jest dla mnie zbyt dosłowny, ma kiepskie poczucie humoru i ciężki sposób wypowiadania swoich myśli. Jak tu przyjąć książkę autorstwa osób, do których żywię tak różne uczucia?
Po pierwsze - Pan Szymon mnie nie zawiódł. Jego poglądy są bardzo wyraziste, widać, że jest to człowiek wielkego ducha i serca. Ma jasno wytczoną drogę na końcu której wyraźnie widać metę. Urzekły mnie niektóre historie. Zakonna kariera Pana Szymona, o której opowiada z rozczuleniem i pewnym zawstydzeniem, rozmyślania o ogromnej wadze Pisma Świętego, rozważania o Panu Bogu... wszystkie wypowiedzi Pana Szymona są w granicach rozsądku. A Pan Prokop? Okazuje się, że również stanął na wysokości zadania. Po zamknięciu książki moje uczucia do Niego wyraźnie się ociepliły. Okazało się że pod przykrywką pajacowatej postaci prowadzącego "Mam talent" kryje się mądry człowiek, którego podejście do kwestii religii i wiary jest mocno zbieżne z moimi. W pierwszej części książki wydaje się On zagubiony w prowadzonej dyskusji. Jednak im więcej kartek przewracałam tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to tylko poza. Pan Prokop wprawdzie nie potrafi tak profesjonalnie bronić swoich poglądów, ale też trudno mówić o profesjonaliźmie, kiedy kilkutysiącletniej nauce kościoła przeciwstawiamy miłość do życia i fascynacje muzyką. Pan Prokop urzekł mnie. Naprawdę radził sobie w dyskusji i dzielnie bronił swoich poglądów i wiary... a raczej jej braku.
Książka pokazuje klasę obu Panów. Rozmawiają o naprawdę trudnych tematach wykazując ogromny szacunek do swojego rozmówcy i jego poglądów. Panowie nie namawiają, nie przekonują na siłę - natomiast z wielką siłą i spokojem rzucają w przeciwną stronę argumenty obserwując czy trafią i jak wielkie poczynią spustoszenia.
Moim zdaniem z walki na słowa zwycięsko wyszedł Pan Marcin. W dzisiejszych czasach łatwiej być ateistą niż katolikiem. Jak przekonująco bronić nauki kościoła, która zachęca do pokory i życia w ubóstwie, będąc jednocześnie szalonym prezenterem w programie rozrywkowym i fanem elektronicznych gadżetów? A Pan Prokop? Spokojnie i rzeczowo wykłada swoje podejście do życia, które dla osób oddalonych od kościoła jest dużo łatwiejsze do zaakceptowania.
A na koniec cytat, który mnie - mamę dwóch diabliszcząt - po prostu urzekł.
"Naukowcy twierdzą, że to co definiujemy jako miłość jest po prostu jakimś zaburzeniem balansu chemicznego w organizmie. Z punktu widzenia medycyny człowiek zakochany nie różni się niczym od człowieka niepoczytalnego albo będącego pod wpływem narkotyków. Miłość można też potraktować jako sprytne narzędzie ewolucji. Moja znajoma, świeżo upieczona mama, powiedziała mi kiedyś, że gdyby nie miłość, żaden normalny człowiek nie zajmowałby się z troską i poświęceniem wiecznie wrzeszczącym bachorem który non stop czegoś od Ciebie oczekuje."