"Człowiek jest z natury dobry" - Jean-Jacques Rousseau
Takim mottem kierowała się w swojej pracy autorka książki "30 lat za kratami. Osobista opowieść dyrektorki polskiego więzienia." Nie było to jakieś tam podrzędne więzienie na peryferiach naszego kraju. Była to słynna Białołęka, jedno z największych więzień w Polsce, w których kary odbywają najgorsi przestępcy, także ci ze struktur mafijnych.
Pani Danuta swoją opowieść zaczyna niczym Hitchcock, od przysłowiowego "trzęsienia ziemi", czyli od groźnego zdarzenia, w którym więzień grozi jej ostrym szpikulcem. (Nie, nie zdradzam fabuły, to o czym mówię, zawarte jest w opisie książki). Czy później (jak u Hitchcocka) napięcie będzie wzrastać? Otóż moim zdaniem, niekoniecznie. Przez pierwszą połowę książki pani Augustyniak na przemian żali się i chwali się, potem już tylko chwali.
Na co drugiej stronie autorka się żali i skarży jak to wszyscy, począwszy od zwierzchników, współpracowników i samych osadzonych, dziwią się, temu, że KOBIETA, w dodatku młoda i śliczna blondi, chce pracować i pracuje z takim zaangażowaniem, w więziennictwie, oraz jak bardzo ją to zdziwienie "dotyka". Ale ona im wszystkim jeszcze pokaże.
Pani pułkownik, rzeczywiście była bardzo zaangażowana w swoją pracę i to na wszystkich jej szczeblach, od początku, czyli od referenta w dziale gospodarczym, aż do zastępcy dyrektora w osławionej Białołęce. Po drodze jeszcze wychowała, niemal samotnie dwoje dzieci, skończyła studia na kierunku resocjalizacja i szkołę podoficerską, a potem oficerską. Jak sama napisała w swojej książce "dzień był dla dzieci", a w nocy uczyła się, prała, sprzątała, gotowała...ja zastanawiam się, kiedy spała?
Oczywiście to nie jest zła książka, merytorycznie i literacko jest dość dobrze napisana i zredagowana. Krótkie historie opowiadane bez zbytnich ozdobników czy rozwlekania, niezłe dialogi, spójność i przejrzystość. Jednak coś mi tu bardzo zgrzyta. Pani dyrektor, zbyt idealna, zbyt podrasowana. Niczym Midas, wszystko, czego się dotknie, zamienia w "złoto". Remonty, imprezy dla więźniów, studniówki, widzenia, wycieczka wyjazdowa na Kongres Kobiet itd. itp. Że już nie wspomnę o ciągłej opiece psychologów i psychiatrów. Wszystko jej się udaje, wszyscy ją szanują i kochają. Bo pani Danuta bardzo, ale to bardzo wierzy w resocjalizację i równe traktowanie więźniów. Na przykład o recydywistach z podziwem? pisze tak:
"Tak naprawdę zawsze lubiłam pracować z recydywistami. Siedzą w zakładzie karnym po raz kolejny, pamiętają te "gorsze" czasy, znają więzienną przemoc, poniżenie, a nawet znęcanie się, ale wiedzą też, czego chcą, znają przepisy i wymagają ich przestrzegania. Zwyczajnie oczekują szacunku. [...] . No i jest w nich coś szczególnego: inaczej niż wszyscy, którzy twierdzą, że siedzą za niewinność, oni zdają sobie sprawę, co mają na sumieniu, i potrafią głośno się do tego przyznać."
Tylko co z tego, że potrafią się przyznać, skoro wracają do więzienia? Czyli jakby resocjalizacja w ich przypadku raczej nie działa?? A jak by się miała dewiza pani pułkownik o równym traktowaniu wszystkich, którzy jej podlegali, w przypadku gwałciciela, który ze szczególnym okrucieństwem gwałcił i zabijał kobiety, gdyby coś takiego spotkało córkę pani dyrektor? Przyjmując takiego delikwenta do "swojego" więzienia autorka napisała "wydał mi się obrzydliwy" i kiedy on oblizywał się lubieżnie na jej widok, ona nawet na niego brzydziła się spojrzeć. Nie od dziś wiadomo, że punkt widzenia, zależny jest od punktu siedzenia.
Więc taka "gloryfikacja" recydywistów i powtarzanie komunałów o resocjalizacji i równym traktowaniu, ciut podziałało mi na nerwy. Książka kończy się wraz z zakończeniem, po 30 latach, służby przez Danutę Augustyniak. Oczywiście pożegnanie jej to cała pompa, płacz i zgrzytanie zębów, że taki cudowny funkcjonariusz postanowił iść na zasłużoną emeryturę. Pompa, która w mojej ocenie otarła się o patos. Jeszcze raz powtarzam, to nie jest zła książka, jednak ja obejdę się bez ochów i achów nad nią jak i nad jej autorką.