Proza Kurta Vonneguta zagościła w moim życiu lata temu na stałe. Jestem wielką fanką jego gorzko-sarkastycznego stylu i często powracam do jego twórczości, dlatego nie umknęła mojej uwadze nowa seria jego utworów, wydawana sukcesywnie przez Wydawnictwo Zysk i Spółka. Najnowszym tytułem jest „Slapstick, albo nigdy więcej samotności”, napisany w 1972 roku, dzięki któremu miałam okazję po raz kolejny zanurzyć się w jakże charakterystycznej twórczości pisarza.
Tym razem autor przenosi nas do świata rodzeństwa Wilbura i Elizy – istot szkaradnych i odpychających, nieprzeciętnie inteligentnych, kiedy są blisko siebie i mogą stykać się głowami. Przez całe lata swojego dzieciństwa nie dają jednak poznać swoich zdolności, gdyż nikt tego od nich nie oczekuje, bawią się więc udawaniem idiotów. Kiedy prawda wychodzi na jaw, lekarze wraz z rodzicami dochodzą do wniosku, że trzeba rodzeństwo rozdzielić. Wilbur idzie na studia medyczne, by ostatecznie zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych, Eliza trafia do zakładu zamkniętego. Świat w międzyczasie się zmieniał, różne katastrofy, eksperymenty i choroby zdziesiątkowały ludzkość, a prezydent uznał, że jej największym problemem jest samotność, której może zaradzić sztuczna, przypadkowa rodzina.
To główny wątek, wokół którego rozgrywają się inne, równie nieprawdopodobne i dziwne historie, które mają pokazać kilka rzeczy: przede wszystkim kiepską kondycję ludzkości, gdzie pomimo ogromnego postępu technologicznego, wiedzy, eksploracji planety i kosmosu, pozostajemy nieczuli na ludzką krzywdę, samotność, całkowicie niezdolni do zrozumienia bliskich osób. Po drugie, Bóg raczej nie istnieje, bo jeśli tak, to musi mieć z nas niezły ubaw. Stawia nas w coraz bardziej absurdalnych sytuacjach.
Powieść we wszystkich swoich wątkach jest dziwna, nierealna, komiczna, a jednak gorzka. Zresztą cała twórczość Vonneguta taka jest. Plejada osobliwości, szalonych pomysłów nie ma końca. Ironia przeplata się z sarkazmem, a wszystko, co zwykliśmy traktować z patosem, autor sprowadza do farsy. Cała ta groteska skrywa jednak osobistą historię życia autora i jego wizję świata pełnego cierpienia, samotności, bólu istnienia, poczucia bezsensowności. Pozostawia jednak ogromne pole do interpretacji, wyszukiwania i nadawania znaczeń, odkrywania powiązań.
„Slapstick” opisuje tylko fragmenty, pojedyncze sceny z życia bohaterów, jednak zawsze są one niezwykle dynamiczne, tak jak to się dzieje w przypadku komedii filmowych z tego gatunku. Książka podzielona została na dość krótkie rozdziały, a te na kilkuakapitowe fragmenty, dzięki czemu czytanie powieści jest łatwe i niejednostajne. Połączenie tego z bujną wyobraźnią autora, niepowtarzalnym stylem i atmosferą gorzkiej farsy daje niezapomnianą lekturę, której znaczenia będą się rodziłu w głowach czytelników jeszcze długo po skończeniu lektury. Kurt Vonnegut to jeden z tych autorów, do których wracam, by odnajdywać przeoczone zdania, sens, odkrywać mądrość na nowo. Jego poniekąd lekceważące podejście do życia bardzo ułatwia znoszenie osobistych burz, ich skala w ogólnej liczbie nieszczęść na świecie staje się tak mała, że aż śmieszna.
Zawsze będę polecała prowokacyjną, dającą do myślenia, ironiczną prozę Kurta Vonneguta, w której dominuje śmiech przez łzy. Sięgajcie po każdy tytuł, nie tylko „Slapstick”.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta w serwisie nakanapie.pl