Silos wg definicji to budowla przeznaczona do składowania materiałów sypkich. Silosy dzieli się na poziome (płaskie) i wieżowe (pionowe). Wszystko jasne, choć pierwszego rodzaju nawet nie brałem pod uwagę sięgając po książkę Hugha Howeya. W końcu, w podobnej, na dodatek podziemnej i gigantycznej konstrukcji miała przetrwać garstka ludzi gdy ziemia stała się toksycznym pustkowiem, więc pionowy układ był dla mnie bardziej oczywisty.
Co w tym ujęciu oznacza gigantyczny? Jak wielka jest ta garstka ludzi? Jak bardzo toksyczna jest powierzchnia? Ruszyłem w tę podróż pełną niewiadomych z bardzo ubogim wyobrażeniem sytuacji w jakiej znajdują się mieszkańcy Silosu. Nieśmiało zakładałem, że będzie to opowieść z tych mocno klaustrofobicznych, gdzie ilość pomieszczeń jak i bohaterów zostanie okrojona do niezbędnego minimum, bo takie przecież uwielbiam. Już pierwsze rozdziały zdecydowanie pokazały zupełnie inny obraz, a przy tym ogrom tej budowli. Trzy sektory, każdy po czterdzieści osiem pięter, połączone ze sobą wewnętrznymi, spiralnymi schodami. Od samego dołu maszynownie, działy techniczne, piętra z uprawami, wyżej piętra mieszkalne, działy medyczne, edukacyjne, a w górnych partiach działy IT, sądownictwa z poziomem burmistrza jak i szeryfa włącznie. Gdzieś tu pomiędzy znajdują się oczywiście punkty ochrony, a i nawet dział przesyłek, bo kurierzy przemykający pomiędzy piętrami to codzienny widok. Każda funkcja w Silosie to inny kolor kombinezonu, więc łatwo jest rozpoznać kto pełni jaką rolę i jaka należy mu się uwaga. Podsumowując, gigantyczny silos – zgadza się, garstka ludzi – zdecydowanie nie. Tych informacji brakowało mi w pierwszym kontakcie, bo dzięki nim, mimo moich zapędów ku minimum, rozpocząłbym tę przygodę o wiele wcześniej.
Zostaje temat toksycznej powierzchni. Tu też nie muszę spoilerować i ograniczę się do pierwszych rozdziałów, kiedy to obserwujemy wspinaczkę Holstona (z funkcją szeryfa) przez kolejne piętra ku temu ostatniemu. Jak przedstawia opis z tyłu książki, w podobnej wędrówce będzie Jules (kobieta), ale to właśnie dzięki Holstonowi pierwszy raz sięgniemy powierzchni. Holston jest świadomy swoich czynów i wie jaka czeka go kara mimo pełnionej funkcji. Ktokolwiek wychyla się z szeregu zostaje skazany na wyjście, a tym samym śmierć jak wielu poprzednich. Wykluczony ze społeczności i z Silosu. Tu obowiązują sztywne zasady. Dzięki nim, życie trwa, rodzą się kolejne pokolenia i wszystko wydaje się mieć sens. Nie ma tu miejsca na marzenia, gdybania, czy zadawanie niewygodnych pytań. Aby było tutaj, nie ma miejsca na nic poza tym.
W takiej atmosferze przepadłem już pierwszego wieczoru i jednocześnie cieszyłem się, że przede mną ciągle dwa tomy tego cyklu. „Silos” to powieść niespodzianka. To jak zrywanie z cebuli kolejnych warstw. To jak otwieranie przesyłki i wyrzucanie tych wypełniaczy by dany produkt przetrwał drogę dostawy. Z pozoru zbędne rzeczy, ale w swoim czasie pełniące swoją rolę. W Silosie, przedzieramy się przez takie warstwy, poszczególne piętra. Sięgamy coraz głębiej i już nie tyle względem ilości przebytych schodów co ludzkich lęków, wątpliwości i marzeń. Sięgamy dna, mając świadomość jak wygląda tam na górze. A tu, ludzie wierzą, że będzie dobrze. Boją się szeptów, lękają się słów, które mogą posłać ich na najwyższe piętro.
Przefrunąłem przez tę historię szybciej niż zakładałem. Świetnie wykreowane miejsce akcji, bo mimo zamkniętej przestrzeni czuje się swobodę i szerokie pole manewru. Akcja płynie swobodnie, by już za chwilę trafić na szybszy nurt i wówczas… A właśnie, wspomniana z tylnego opisu książki Jules, a oficjalnie Juliette, która jako ostatnia ponosi karę wyjścia na zewnątrz. To również istotny moment dla społeczeństwa Silosu, ale zanim to nastąpi każdy czytelnik będzie już wiedział po której stanąć stronie.