"Koniec świata zazwyczaj przychodzi niespodziewanie i nie zawsze raczy wysyłać sygnały ostrzegawcze. Tymczasem życie obojętnie przeskakuje nad apokalipsą i unosi nas do kolejnych światów, które się jeszcze nie skończyły, a może dopiero zamierzają się zacząć".
Nie wiem, czy napisałam wystarczająco dobrą recenzję najnowszej powieści Katarzyny Kieleckiej. Czy udało mi się zawrzeć w niej wszystkie emocje, które mną targały podczas lektury. Bo targały, nie da się ukryć. Jakże trudno było mi się odrywać od kolejnych rozdziałów, kiedy trzeba było pójść spać albo wyjść do pracy! Z okazji kolejnej premiery Kasi muszę się chyba zakręcić wokół skombinowania jakiegoś zwolnienia z pracy w typie L4, ale z celem czytelniczym. Ciekawe, co powiedziałaby moja pani dyrektor, gdybym zgłosiła, że nie mogę przyjść do pracy, bo CZYTAM :D
W "Znajdzie" Kasia zastosowała mój ulubiony zabieg fabularny: dwutorową akcję. Uczestniczymy na zmianę w życiu rodziny Sitarzów, którzy mieszkają w Wieluniu, gdzie zaskakuje ich wybuch wojny, a współcześnie towarzyszymy Matyldzie, której świat diametralnie zmienia się po tym, jak znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Połączenie tych dwóch torów jest zaskakujące, jak to bywa u Kasi. Ten pomysł jednak jasno wskazuje, jak wiele w życiu może zależeć od przypadku i naszych decyzji.
Można by pomyśleć, że tyle już powstało powieści historycznych, prezentujących temat wojny na mil...