Bywają książki, które dość niespodziewanie idealnie trafiają w nasze gusta. Bywają bohaterowie, do których przywiązujemy się całym sercem, choć żyją jedynie na papierze. I tak właśnie mam z Sagą Przytulna, która wciągnęła mnie w swoje sidła już wiosną i z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnej pory roku. A rodzina Gawroszów stała się mi szalenie bliska, tak autentyczna, że miałam wrażenie, jakby żyli tuż obok. I z tego właśnie powodu ten tom jest dla mnie słodko – gorzki. Bo choć stanowi znakomite ukoronowanie cyklu i spełnił wszelkie moje oczekiwania, to zwyczajnie smutno mi rozstawać się z tymi postaciami i ich małym światem.
„Zima w Przytulnej” to domknięcie, na które czekałam z niecierpliwością. Już od pierwszych stron wzruszenie chwyta za gardło i trudno opanować szloch nad losami bohaterów. Tu każdy otrzymuje swój skrawek fabuły, nie tylko rodzeństwo Gawrosz, ale również rodzice, dziadkowie, a nawet niepokorny wuj Albert. I każde z nich musi jeszcze stawić czoła różnym przeciwnościom, zarówno tym teraźniejszym, związanym z zakrętami losu, jak i przeszłym, na które wpływają skrywane tajemnice. Tu dzieje się naprawdę wiele, a dzięki przyjemnemu stylowi Autorki kompletnie nie odczuwamy ilości stron. Z zainteresowaniem, ale i też przestrachem odkrywamy kolejne rozdziały, w których czeka na nas… życie. Czasem wywołujące łzy szczęścia, czasem rozpaczy, niekiedy sprawiające, że uśmiech wypływa nam samoczynnie na twarz, a niekiedy odbierające wszystkie siły. I to...