Często zdarza mi się myśleć o tym, że ciekawie byłoby się dowiedzieć, jak dalej potoczyły się losy bohaterów moich ukochanych powieści, jednak wiadomość o powstaniu kontynuacji po jakimś czasie przyjmuję z lekką obawą. Co innego snucie rozważań, a co innego możliwość skonfrontowania ich z wizją autora. I nie ukrywam, że nawet w tym konkretnym przypadku nie byłam w stanie pozbyć się wątpliwości przed lekturą.
"Wrzenie" to samodzielna powieść Izabeli Janiszewskiej, choć powiązana jest zarówno z jej trylogią, czyli "Wrzaskiem", "Histerią" i "Amokiem", jak i poprzednią książką - "Nocą kłamstw". Moim zdaniem znajomość tych czterech pozycji jest zdecydowanie wskazana, ale bez wątpienia można podejść do lektury "Wrzenia" jak do osobnej historii.
Powrót Larysy Luboń. Nie byłam na to przygotwana, jednak entuzjazm wygrywał ze strachem. Myślę, że z pewnością nie zaszkodziło to trylogii, a to z mojej perspektywy najważniejsze. Dobrze było ponownie spotkać się z tą wyjątkową bohaterką, choć to już nigdy nie będzie to samo.
Ciekawym zabiegiem wydaje mi się to, że po raz kolejny Leon Mruk pojawia się w historii jako postać niby kluczowa, ale wciąż trochę niewidoczna. W "Nocy kłamstw" przyjęłam to za oczywistość, tamtą opowieść poznawaliśmy z nieco innej perspektywy, ale we "Wrzeniu" spodziewałam się chyba, że jego rola będzie bardziej rozbudowana. Mimo że był bohaterem już dwóch powieści, nadal jest dla mnie swoistą enigmą. Mam jakiś jego obraz, wiem, jak poważnie traktuje swoje obowiązki i że jest znakomitym śledczym, ale brakuje mi takiego poczucia, że jest niezastąpionym elementem historii.
Takim bonusem, sporą niespodzianką było dla mnie to, że wraz z Larysą powrócił jej brat. Pamiętam, że tuż po zakończeniu "Amoku" zastanawiałam się, czy może to właśnie Bartek stanie się kiedyś głównym bohaterem jakiejś powieści Izy i choć tak się nie stało, to cieszę się, że uzupełnił fabułę "Wrzenia". Jego wątek był naprawdę ciekawy, ale nie miał dla całej historii takiego znaczenia, jakiego się spodziewałam.
Odnoszę się do bohaterów, a nie do wydarzeń, bo jest to taka powieść, w której każdy detal ma znaczenie i nie chcę czegoś przypadkiem zdradzić. Autorce udało się mnie wielokrotnie zaskoczyć, na pewno wpływ na to miało to, że skupiłam się na emocjonalnym odbiorze tej książki, a nie na zbieraniu tropów i szukaniu rozwiązań.
"Wrzenie" to dla mnie przede wszystkim lektura dla fanów twórczości Izabeli Janiszewskiej. Powieść sama w sobie jest bez zarzutu, ale jestem przekonana, że dla osób związanych już wcześniej z Larysą, będzie ona wybrzmiewać zupełnie inaczej. To jednocześnie otwarcie częściowo zagojonych blizn i kojący okład na ranę. I chyba o to właśnie chodzi w literaturze - by poruszała.
Moje 10/10.