Dželal Plevljak w każdy piątek przemierza swoją wołgą drogę ze słonecznej Dalmacji, gdzie mieszka, do górzystej Bośni, aby pomodlić się w meczecie. Po czternastu latach takich piątków w sylwestrową noc pod kołami jego wołgi giną piesi. Jak to możliwe, by kierowca wojskowy, muzułmanin, który nie bierze do ust alkoholu, przejechał po pijanemu małżeństwo z dziećmi?
To nie jest jedyna niemal kryminalna zagadka w tej książce. Co się stało z jego zaginioną córką? Kto dokonał zbrodni w koszarach? Jaka jest prawda o wojennej historii rodziców Dželala? Nie dostajemy odpowiedzi na te pytania i choć cały czas jesteśmy do niej prowadzeni, tajemnica pozostaje.
Dowiadujemy się za to dużo o Bośni, z jej poplątaną, nieszczęśliwą historią, z jej wielonarodowością, mitami z przeszłości i z czasów całkiem niedawnych. O tej Bośni, którą Jergović kocha i która go boli, bo dostrzega wszystkie wady jej mieszkańców, ludzi dobrych w istocie, lecz straszliwie doświadczonych przez historię, ludzi, których komunizm zniewolił w sposób szczególnie dotkliwy, bo byli Jugosławią w miniaturze. Takich zastała ich wojna końca XX wieku, którą bohater tej opowieści odczuwa, lecz nie widzi jej zza więziennych murów.