Jestem przekonana, że wzięłam się za czytanie tej książki w zdecydowanie złym czasie. I choć się tego wstydzę, na mój odbiór bardzo wpłynęła wojna w Ukrainie (i tak, wiem, że rzecz dotyczy białoruskich kobiet).
Generalnie książka nie jest zła, ale po noblistce spodziewałam się czegoś więcej. Nie za bardzo spodobało mi się też przedstawienie tematu – głównie opowieści kobiet, raz dłuższe, raz ubogo krótkie, a przede wszystkim naznaczone przez czas, bo spisane wiele dekad po wojnie.
Kobiety opowiadają jak to były traktowane przez innych żołnierzy jak siostry, jak się oni o nie troszczyli… Dopiero pod koniec reportażu czytelnik może poznać mniej ugładzone historie – gwałtów nie tylko na kobietach z podbijanych terenów, ale i o napięciu w samej armii.
Jedna z rozmówczyń mówi, że gdy weszli do niemieckich domów, pierwszy raz zobaczyli pralki. Cóż, tyle lat minęło, a w niektórych miejscach nic się nie zmieniło…
Osobiście wolałabym, żeby w książce było więcej analizy, próby stworzenia portretu zbiorowego kobiety w obliczu wojny, bo obrany przez Autorkę schemat powoduje, że wszystkie opowieści zlewają się w jedno, a wiele wypowiedzi po prostu nic nie wnosi do całości.
Żeby jednak nie było, że się tylko czepiam, z książki wyciągnęłam jeden smutny wniosek – kobiety, które z patriotyzmu czy potrzeby serca poświęciły się dla ojczyzny, zostały przeżute i wyplute przez system. Ich udzia...