Zacznę od tego, że nastolatkowie bywają... irytujący. Nic w tym dziwnego, czas dorastania, hormonów, potrzeba ogólnej akceptacji i bunt bez powodu na cały świat sprawia, że wszyscy w tym dziwacznym okresie życia byliśmy mało sympatyczni. Druga sprawa, że dorośli niezwykle szybko zapominają "jak wół cielęciem był" i zamiast wspierać tych młodych ludzi, jeszcze podsycają panujące między nimi różnice.
Ten wstęp jest po to, żebyście z góry nie ocenili negatywnie głównych bohaterów książki "Tylko, gdy pada deszcz". To nastolatkowie, ze wszystkimi przywarami swojego wieku; są pretensjonalni, roszczeniowi, butni, przeżywają każde wydarzenie po tysiąckroć mocniej, niż by wypadało i są w tym cholernie szczerzy.
Zuzia mieszka razem z mamą w niewielkiej kawalerce, z ojcem ma znikomy kontakt, chodzi do liceum i generalnie żyje jej się dobrze. Nie rewelacyjnie, jak jej przyjaciółce, która ma na wszystko pieniądze, ale nie narzeka, bo wie, że mogłoby być gorzej. Wszystko się zmienia w momencie, gdy jej kochliwa mamą poznaje nowego chłopaka. Jednak tym razem nie jest to żaden nieudacznik (bo za takich Zuza uznawała poprzednich partnerów matki) ale szanowany, przystojny mężczyzna związany ze światem filmów i seriali. Po pewnym czasie przeprowadziły się do jego ogromnego domu i dołączył do nich Kuba - jego syn z poprzedniego małżeństwa. Kuba niezbyt przepadał za ojcem, ale nie miał się gdzie podziać, ponieważ mama walczyła w szpitalu z rakiem, a że do pełnoletności jeszcze trochę...