Ta książka jest zaskakująca w tak wielu wymiarach, że nawet trudno to podsumować. Miał być przewodnik, wyszedł zbór anegdot. Miało być zabawnie, wyszło zaskakująco. Nie można powiedzieć, żeby angielski humor działał na mnie jakoś bardzo - fakt, doceniałam koncept niektórych żartów, ale trudno powiedzieć, żebym umierała ze śmiechu. Może przeszkadzała mi emfaza wypowiedzi. Czytając o perypetiach trzech bardzo słabo ogarniętych dżentelmenów, zastanawiałam się jak do tego doszło, że przedstawiciele tego narodu stworzyli imperium. Dochodzę do wniosku, że wiktorianie to był jakiś zupełnie inny gatunek człowieka. Zaskakujące jest u nich wszystko: sposób planowania, pakowania, to co uważają za rzeczy niezbędne do przetrwania, aż po stosunek do kobiet. Fragment o znalezieniu topielicy w Tamizie był dość wstrząsający, nie tyle o sam fakt znalezienia zwłok, co raczej o sposób oceny tej kobiety, której los został w skrócie przedstawiony przez narratora. Może fajnie się czyta o wycieczkach rzeką, zielonych łąkach , wędkowaniu i strojach wioślarskich, ale jestem bardzo szczęśliwa, że żyję w tych czasach, a nie pod panowaniem królowej Wiktorii.