„Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” Jerome’a K. Jerome zaintrygował mnie tytułem, bo wyczułam w nim coś arystokratycznego, pompatycznego, nie wiedząc nic o książce. Być może jestem ignorantką i sięgając po tak znaną pozycję powinnam wiedzieć, że to największe dzieło angielskiej satyry, wydane po raz pierwszy w 1889 roku. No nie wiedziałam, choć spodziewałam się pewnego rodzaju komedii. Nie zawiodłam się.
Ciekawa jest historia tej książki. Autor pierwotnie miał zamiar napisać przewodnik po największych atrakcjach znajdujących się wzdłuż Tamizy, ostatecznie jednak przeważyły treści anegdotyczne i humorystyczne. Opowiada o przygotowaniach i podróży łodzią po Tamizie trzech mężczyzn – Jerome’a, Harrisa i George’a oraz psa Montmorencego, jaką odbyli na odcinku 123 mil od Kingston do Oksfordu. A jest to podróż pełna przygód, które pokazują, jakimi ludźmi są bohaterowie. Na wierzch wychodzą wszystkie ich wady, które jednak pokazane są z dystansem i w żartobliwej formie. Przyjaźń podróżników nie raz zostanie wystawiona na wielką próbę, kiedy co rusz któryś nawala, nie spełnia swoich obowiązków, naraża pozostałych na niewygody i wszelki dyskomfort. W trakcie zbliżania się do celu mamy też okazję poznać opisy mijanych krajobrazów, które pokazują, ze podróż ta obfitowała w niezwykłe wrażenia estetyczne, dostarczane przez naturalną przyrodę. Znajdzie się też wiele miejsca na różnego rodzaju anegdoty, dotyczące tego, jak funkcjonował ówczesny świat i jakie stosunki społeczne wtedy istniały.
Całość tworzy niezwykle zabawną i humorystyczną konstrukcję. Angielski humor sytuacyjny jest nie do podrobienia i wygląda na to, że należę do jego wielbicielek, bo szalenie mi się podobał w wydaniu pokazanym w tej książce. Trafnie i bezlitośnie obnażał ludzkie przywary i słabości, nie potępiając jednak nikogo i nie ubliżając. W wielu przytaczanych anegdotach autor miał szansę opowiedzieć nie tylko o podróżowaniu łodzią i możliwych trudnościach, ale przede wszystkim o ludzkich postawach. Samo pakowanie bagaży, a potem przekraczanie śluz, szukanie noclegów i karczm w mijanych miejscowościach lub spanie pod gołym niebem przysparzało niezliczonych sytuacji, w których kultura osobista i wpojona powściągliwość w wyrażaniu emocji bywały zapominane.
Wycieczka łodzią w wykonaniu trzech tytułowych panów to jedna wielka parodia wielkich wypraw morskich, bo od samego początku widać, że są oni do niej kompletnie nieprzygotowani, nawet spakowanie bagaży sprawia im problem. Spotykane po drodze trudności i przeciwności, choćby kapryśna pogoda, są pretekstem do wtrącania licznych anegdot, dzięki którym ta historia staje się barwna a tym samym bogata w obraz społeczeństwa i człowieka, pokazując jego uniwersalne cechy. Jerome na przykład chwali się, że kocha pracę i nie mógłby bez niej żyć. Godzinami uwielbia patrzeć na nią i lubi, gdy ktoś ją wykonuje. Wśród sarkastycznych uwag tego typu znajdziemy również głębsze przemyślenia o tym, że człowiek gromadzi w swoim życiu mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, których przydatność jest weryfikowana właśnie w momencie wyruszania w dłuższą podróż, kiedy zabieramy tylko to, co naprawdę potrzebne.
Widać, że książka powstała ponad wiek temu, o czym świadczy styl wypowiedzi autora. Można wyczuć w języku tej powieści pewną powściągliwość, szlachetność, która mi zupełnie nie przeszkadzała, przeciwnie, stanowiła miłą odmianę od codziennego, pospolitego języka. W żadnym wypadku nie jest to monotonna, nudna książka. Ogólny nastrój farsy od czasu do czasu przełamywany jest opisami pięknych krajobrazów, historią mijanych miast i istniejących tam zabytków. To dobrze, że takie książki są wydawane, doczekują się wznowień po latach. Warto po nie sięgać.