Wiecie co jest w tej książce dwuznaczne? To, że jest gruba, ale tak naprawdę ma niewiele treści. Nie ukrywam, że zwlekałam z przeczytaniem jej gdyż chciałam sobie pozostawić na chwilę ciszy i relaksu, gdyż myślałam, że będę musiała się przy niej skupić. Nie spodziewałam się, że ona sama przyciągnie skupienie do mnie:-) W tle pokoju hałasowały mi dzieci, a ja i tak nie mogłam się od niej oderwać. To jej poczucie humoru było zaraźliwe. Pamiętałam jak w tomie pierwszym jej mama pojechała do szpitala urodzić jej rodzeństwo i teraz właśnie wróciła. Lottie ma dwanaście i pół roku jak zaznacza, ale rozśmieszały mnie jej słowa, kiedy dziwiła się, że mam wróciła do domu cała zmarnowana. Dobijała ją kolejnymi stwierdzeniami podkreślając, że jest tylko szczera. Żebyście widzieli minę jej mamy:-) Albo jej brat zabawnie określił wymioty jej nowego rodzeństwa jako cyckosoki:-) W ogóle cała książka pełna jest zabawnych określeń, porównań i przeuroczych rysunków. Są bardzo proste, jedynie zarysowane, ale idealnie oddają emocje, które postacie chcą nam przekazać. Lottie zdradza nam też kilka szczegółów dotyczących jej dojrzewania, a raczej ich braku. Ubolewa nad tym, że jej ciało nie przypomina jeszcze postawy nastolatki, podczas gdy inne dziewczęta posiadają już kobiece kształty. Póki co wciąż mocno się poci i zazdrości innym. Nawet trochę swojej przyjaciółce, która przyjechała do nich z Australii. Twierdzi, że we wszystkim wygląda pięknie i faktycznie tak jest. Rozpoczynają też etap pr...