Dobra, zanim zacznę niesamowicie niezręczny wywód, (niezręczny, bo pisząc to czuję się, jakbym od początku uczyła się nie wiem, chodzić? Pływać?) poproszę o wyrozumiałość!
Zacznijmy od tego, gdzie się znajdujemy. Lepiej! Poczujmy się w roli Sloan, która jest w pozornie "szczęśliwym" związku z Asą. Tyle, że Asa ma wady. Ba, żeby tylko. Jednak nie uprzedzajmy faktów. Sloan tuła się w związku z mężczyzną, podkreślmy, w tak cholernie toksycznym związku, w którym może był zalążek miłości kiedyś (dawno i nie prawda) , jednakże tkwi w nim dalej ze względu na swojego niepełnosprawnego brata. Kiedy nie ma żadnych nadziei na zmianę swojego bytu, jej życie (dosłownie) wywraca się do góry nogami w momencie, gdy w jej życiu pojawia się Carter.
"Jeśli coś nie przynosi ci żadnych korzyści, nie powinieneś się tym, kurwa, przejmować."
Jest to (dopiero!) moje drugie spotkanie z panią Hoover. Moje pierwsze, dosłownie, sprzed epoki lodowcowej możecie podglądnąć tutaj I powiem szczerze, zaskoczyła mnie. Okej, słyszałam pogłoski tu i ówdzie (dobra, przyznam się. mimo że nie byłam aktywna, śledziłam blogosferę jak umysłowo niepełnosprawna), że to jest coś n o w e g o od tej pani. Cóż, kim ja jestem, by oceniać, skoro na koncie mam dwie pozycje? A tu Was zaskoczę mało skromnie, jak to mówią? Opinia jest jak dupa, każdy ma swoją? Dobra, bo się zapędzam.
"Nasze życie nie jest częścią żadnego boskiego planu. Czasem od śmierci dzieli nas sześć cen...