Zdarza się tak, że niektóre daty są dla nas znaczące. Jako ludzie mamy tendencję do zapamiętywania tych, które niezbyt dobrze nam się kojarzą. I rok rocznie unikamy tego dnia, niczym diabeł święconej wody, święcie wierząc, że jest niemalże przeklęty. Nic nam się wtedy nie układa, myśli biegną w złym kierunku, a przeszłość powraca jak bumerang. I takim dniem dla Fallon jest 9 listopada, bowiem właśnie wtedy omal nie zginęła w pożarze. A przypomnienie stanowią blizny, które już na zawsze stały się jej częścią. Ale poniekąd ta felerna data z czasem zmieniła jej życie. Choć droga ku temu z pewnością nie była usłana różami.
Fallon poznajemy jako osiemnastolatkę, dwa lata po wypadku. Musiała porzucić dobrze rokującą karierę aktorską na rzecz rekonwalescencji. Nie ma co ukrywać, że Hollywood rządzi się swoimi prawami, a jej szanse na powrót do zawodu są nikłe, z uwagi na to, że jej wizerunek nie jest już idealny. Choć Fallon stara się jak może gonić za swoimi marzeniami i nie poddawać się, to tamtej nocy straciła nie tylko część urody. Straciła pewność siebie, potrzebną nie tylko w aktorstwie i walce o role ale także w codziennym życiu i ma wrażenie, że stało się to już nieodwracalnie. Choć jest miłą, inteligentną, ambitną i pełną życia i pomysłów dziewczyną, to sama siebie ocenia przez pryzmat blizn i uznaje, że inni również w ten sposób ją postrzegają. A przecież stara prawda głosi, że dobrze widzi się tylko sercem...
Ben chciałby zostać pisarzem i ma ku t...