Od pierwszego wysłuchanego przeze mnie audiobooka byłam przekonana, że książka słuchana nigdy, w moim przypadku, nie będzie równa książce czytanej. Często książka czytana zyskuje w stosunku do tej wysłuchanej. Nieraz dopiero czytając wydobywam piękno, wchodzę w głębię, cieszę się drugim i kolejnym dnem, upajam smaczkami. Niestety, zdarza się i tak, że książka czytana wydobywa na światło dzienne ukryte, za moją słuchową nieuważnością czy dobrym głosem i interpretacją lektora, mankamenty.
Trylogię „Tak trzymać”, napisaną w połowie lat siedemdziesiątych ub. wieku, miałam okazję wysłuchać kilka lat temu. Spodobała mi się do tego stopnia, że trafiwszy na nią w jakimś antykwariacie, wzbogaciłam o nią domową bibliotekę. A że niedawno byłam w Gdyni, po powrocie do domu od razu sięgnęłam po pierwszy tom trylogii opowiadający o tym, jak siła, determinacja i marzenia ludzi z całej, młodziutkiej jeszcze po niedawnym odzyskaniu niepodległości, Polski zamieniają bogatą w wiatr i piasek nadmorską wieś Gdynia, w polskie okno na świat.
Niestety, to był ten przypadek, gdy książka czytana odsłoniła przede mną, niezauważone podczas słuchania, słabości. Przede wszystkim opowieść czytana okazała się dużo słabszą fabularnie, psychologicznie i historycznie, niż zachowane w pamięci wrażenie z książki słuchanej. Ponadto nie urzekło mnie piękno języka, weszły mi pod oczy drobne nieścisłości dotyczące fabuły, raził podtekst propagandowy i bylejakość w odtworzeniu lokalnego koloryt...