Według powszechnej opinii powinna być zadowolona, cieszyć się brakiem problemów i zobowiązań. Spędzać wolny czas na zaspakajaniu swoich marzeń i fantazji. Praca. Randki. Zakupy. Wyjazdy. Praca… – kółko się zamyka coraz bardziej doskwierając bohaterce.
„Obowiązkowość szczęścia” zaczyna zakłócać koszmarna deklinacja. Od mianownika: Sama, do wołacza: O Sama!
Bohaterką „Tak dobrze, że aż źle” jest jedna z trzydziestolatek, które możemy mijać na klatce schodowej, na ulicy, spotkać w autobusie czy w sklepie. Dziewczyna, która do tej pory o magicznej trzydziestce nawet nie chciała słuchać, czytać a tym bardziej uznać tej daty za szczególnie interesującą. Ją interesowało barwne życie dwudziestolatki i takie zamierzała prowadzić długo. Była przekonana, że parę cyfr w papierku zwanym metryką, czy w numerze zwanym peselem w jej życiu niczego nie zmieni.
Osiągnęła przecież to, co najważniejsze: miała pracę i mieszkanie, była niezależna i wolna od wszelkich obciążeń i obowiązków. Swój wolny czas wykorzystywała na balangi, szaleństwa, podróże. Na wysypianie się, leniuchowanie i realizowanie najbardziej zwariowanych pomysłów.
Jednak dotąd nieliczące się cyferki podniosły bunt i zaczęły przypominać, że należy im się większe zainteresowanie. Podszczypywały, szturchały, trącały i tarmosiły. Efekt dopominania się przez metrykową datę swoich praw, bohaterka opisała w pamiętniku nietypowych świąt.